środa, 5 lutego 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 3

   I  wait for you to knock me up
In a minute, minute
In a fucking minute“

   Patrzyłem na muzyków z mieszanymi uczuciami. Mikey potrafił jedynie przytulać Al w pasie, podczas gdy ja stałem sobie z boku z kubkiem kawy w ręce. Nagle pojemnik upadł mi na ziemię, kiedy dostrzegłem basistkę. Była niewyobrażalnie piękną kobietą. Długie, czarne włosy, na rękach tatuaże i ten niewinny wyraz twarzy. Do złudzenia przypominała mi kogoś, kogo ostatnio widziałem. Jednak jak na złość nie mogłem sobie przypomnieć, o kogo mi chodzi. Zeszyt. Dziś rano siedząc w pokoju narysowałem dokładnie taką postać. W głowie znów zadźwięczały mi tamte słowa. Że właśnie z taką kobietą chciałbym ułożyć sobie życie, mieć dzieci, stworzyć szczęśliwą rodzinę. To niewiarygodne. W jednej chwili nudny koncert stał się dla mnie najważniejszą chwilą w życiu. Pomijając narodziny brata, podczas których oderwałem mu kikut pępowinowy. Cóż, już wtedy byłem sadystą.
   -Gerry, coś się stało? –poczułem na sobie wzrok zakochanej pary. Przypomniałem sobie, że przecież przed chwilą upadł mi kubek z kawą. Przykucnąłem, by podnieść plastikowy pojemnik i wyrzuciłem go do kosza. Otrzepałem kolana z kurzu.
   -Umm… Nie, wszystko w porządku. Po prostu trochę się zamyśliłem.
   Mikey chyba nie uwierzył w moje kłamstwo. Dlaczego on potrafił wyczuć, kiedy kłamię, a ja nie? Cóż, to chyba dlatego, że mnie obdarowano talentem do rysowania i śpiewania. Jego obdarzono talentem do… właściwie, to nie wiem, do czego.
   Rozentuzjazmowany tłum wrzeszczał jak opętany domagając się bisu. „Shut Me Up” miało być ich ostatnią piosenką. Przed wyjściem dokładnie sprawdziłem listę utworów żeby wiedzieć, w którym momencie się zwinąć. Teraz sam chciałem posłuchać jeszcze kilku kawałków. Starałem się tego nie pokazywać, bo w samochodzie to właśnie ja najbardziej marudziłem, że nie chcę tam jechać. Ta nagła zmiana decyzji mogłaby ich zaskoczyć i skłonić do głębszych refleksji. Tak, Mikey i myślenie. Ostatnim razem chyba za dużo się naćpałem, bo najwyraźniej zacząłem coś majaczyć.
   Mindlessi wykonali jeszcze „Kill the Rock”, „Never Wanted to Dance” i „Bring the Pain”. Na koniec Jimmy, ich wokalista powiedział na pożegnanie kilka słów do fanów i zwinęli się za kurtyną. Przypadkiem zauważyłem, jak ta piękna basistka odwraca się i puszcza mi całusa patrząc na mnie tym zadziornym spojrzeniem. Co mogłem zrobić? Sparaliżowało mnie.
  
   -Więc to wy wygraliście te wejściówki? Fajnie was widzieć. Ja jestem Jimmy. Tam na kanapie siedzi Lyn-Z, Kitty właśnie pałaszuje lodówkę, a Steve pewnie poszedł po piwo. –Jimmy wydawał się być całkiem miłym gościem jak na kogoś, kto na włosach miał już chyba wszystkie kolory tęczy i lubi ubierać się w lateks jak dziwka.
   -Mam na imię Alicia. A to Mikey, mój chłopak. Od lat marzę, by móc was spotkać. Jesteście genialni.
   -Dzięki! A ten czarny za wami to kto? –Lyn-Z popatrzyła w moją stroną. Nie chciałem się wychylać, więc wolałem pozostać niezauważonym. Ale skoro już mnie zauważyła, nie wypadało odmówić.
   -Jestem Gerard. Starszy brat Mikey’ego. Oboje siłą zaciągnęli mnie na ten koncert.
   Upss… Chyba nie zrobiłem zbyt dobrego „pierwszego wrażenia”. Wybaczcie, Gerard Way nigdy nie robi dobrego pierwszego wrażenia. Na dodatek jest aroganckim egoistą, skoro mówi o sobie w trzeciej osobie. Tak, to właśnie byłem ja.
   Czarnowłosa piękność podniosła się z miejsca i zaczęła powoli iść w moją stronę. Czułem, jak paraliżuje mnie strach. Na dodatek wszyscy patrzyli się na naszą dwójkę, co tylko wprawiało mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Tymczasem ona uśmiechnęła się do mnie zadziornie i wyrwała mi z ręki zeszyt. Normalnie zabiłbym każdego człowieka, który posunąłby się do czegoś takiego, ale ona była wyjątkiem.
   -To twoje rysunki? –Pokiwałem twierdząco głową.
   Cały czas modliłem się, by nie znalazła swojego portretu. Znalazła. Nie bardzo wiedziałem, jakiej reakcji mogę się po niej spodziewać. Skąd mogłem wiedzieć, czy czasem nie weźmie mnie za jakiegoś świra? Wychyliła lekko wzrok znad kartek i uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Za chwilę podeszła do stolika, wzięła długopis i zaczęła coś pisać na jednej ze stron. Gdy skończyła, zamknęła notatnik i oddała mi go. Reszta jeszcze przez kilka minut gapiła się w grobowej ciszy, gdy nagle do pokoju wkroczył Steve z wódką.
   -Hej! Jaka tu cisza. Któs umarł? Kto chce się napić? Dzisiejszy koncert strasznie mnie wymęczył i muszę się odprężyć.
   -My chętnie się napijemy. Wy chyba też, prawda? –Lyn-Z patrzyła bardziej na mojego brata i Alicię, niż na mnie. Nie miałem z tym żadnego problemu. –Steve, polej na siedmiu.
   -Ja nie piję. –Nagle moje oświadczenie wszystkich wprawiło w osłupienie. Jedynie Mikey posłał mi rozumne spojrzenie wiedząc, o co chodzi.
   -Jak to nie pijesz? Wszyscy pijemy! O transport się nie martw. Coś wam wymyślimy.
   -To nie o to chodzi. Po prostu jestem na odwyku i nie wolno mi pić.
   -Ten jeden raz chyba ci nie zaszkodzi?
   -Jimmy, jeśli chłopak nie chce, nie zmuszaj go. Zresztą, kiepsko się czuję i też nie mam ochoty pić. Pójdę się położyć. Gerard, możesz pójść ze mną? Mam do ciebie pewną sprawę, bardziej na osobności.
   Brunetka spojrzała na mnie pytająco i wskazała mi pomieszczenie, do którego oboje mieliśmy się udać. Popatrzyłem na Mikey’ego. Między rodzeństwem zawsze buduje się więź, która powoduje, że mogą porozumiewać się bez słów. To chyba działało na zasadzie telekomunikacji. Nie ważne. Ważne, że Michael doskonale zrozumiał, o co mi chodzi i to w zupełności wystarczyło.
   Lyn-Z złapała moją dłoń i poczułam przyjemne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele. Czułem się jak w niebie. Przymrużyłem lekko oczy i podążyłem za nią. Po chwili usłyszałem trzask zamykanych drzwi i odgłos zapalanego światła. Wtedy postanowiłem na nowo podnieść swe powieki.
   To było niesamowite. Pokój był utrzymany w czarnym kolorze, z dodatkami krwistej czerwieni na ścianach oraz poduszkach i innych ozdobach. Te były zaś raczej w fioletowym i różowym kolorze. Na ścianach wisiały krzyże różnego rodzaju i zdjęcia. Pełno zdjęć. Rodziny, przyjaciół, wspomnienia z koncertu. Były też fotografie, na których była ona sama, ale na żadnej z nich nie było jej chłopaka. Czyżby oznaczało to, że tak samo jest „wolna i do wzięcia”? Cóż, możliwe. Nie ukrywam, że taki obrót spraw bardzo by mnie uszczęśliwił.
   -Mój pokój jest naprawdę aż tak fascynujący? Nie sądziłam, że ktoś oprócz mnie dobrze się tu poczuje. Lubię takie mroczne klimaty. Usiądź. Napijesz się czegoś? –Już miałem odmówić, kiedy ona znów to zrobiła. Jej uśmiech działał na mnie lepiej niż jakikolwiek narkotyk. –Spokojnie, żadnej wódki i innego świństwa. Może wolisz kawę albo colę?
   -Raczej kawę, dzięki. Po co tak naprawdę tu przyszliśmy?
   Kobieta usiadła na krześle na przeciw mnie i przez chwilę wpatrywała się w moją twarz. To dziwne uczucie, kiedy siedzisz z kimś zamknięty w jednym pokoju, nie znając celu tej czynności i jedynie wpatrujecie się w siebie.
   -Nie chcę z nimi siedzieć, kiedy oni piją a ja nie. Jimmy nie zna umiaru i kiedy wypije za dużo… cóż, zdarzały się sytuacje, że zaczął się do mnie dobierać. Nie chcę kolejnej powtórki. A ty? Co nakłoniło cię do pójścia na odwyk? Jak sądzę, alkohol to nie jedyny twój problem?
   -Nie. To jeden z licznych. Oprócz tego jestem ćpunem, non stop palę fajki i nie potrafię obyć się bez kawy. Mam już dosyć pakowania się coraz głębiej w to bagno. Dotarło to do mnie wczoraj, kiedy zawaliłem kolejną próbę. Znowu pomyliłem słowa piosenki. Po powrocie do domu powiedziałem sobie jasno i wyraźnie – koniec z tym, idę na odwyk. Zacząłem szukać punktów terapii, ale wszystkie były cholernie drogie. Oczywiście przez dragi byłem spłukany. Na następny dzień rano, gdy wyszedłem przed dom na papierosa, spotkałem Franka. Dał mi pieniądze na odwyk i powiedział, że nie muszę mu oddawać, jeśli faktycznie zrobię ze sobą porządek. Inaczej on odejdzie z zespołu. Nie możemy stracić kogoś takiego jak on. Poza tym, jest moim najlepszym przyjacielem. No i chcę też w końcu jakoś się ustatkować. Założyć dom, rodzinę, mieć żonę. Tylko z moimi doświadczeniami życiowymi jest to niemożliwe.
   -Hej, nie jesteś sam. Też przeszłam swoje. Z tą różnicą, że ja miałam odrobinę łatwiej. Wyszłam z narkotyków, ale gdy ktoś zaproponuje mi kieliszek wina, to nie odmówię. Ty masz przy sobie chociaż wsparcie młodszego brata i przyjaciół. A ja? Jestem kompletnie sama.
   -Zmieńmy temat. Lepiej wziąć się w garść niż siedzieć i rozczulać się nad własnym losem. Powiedz mi w końcu, po co tu tak naprawdę przyszliśmy?
   -Ohh… Jeśli chcesz, możemy pójść do nich, jednak liczyłam, że…
   -Nie. Zostańmy. Tu jest lepiej.
   -Hmm… Dobrze. Po prostu chciałam z tobą porozmawiać. Gdy zobaczyłam twoje rysunki i szkice pomyślałam, że muszę się dowiedzieć, jaki naprawdę jesteś.     –Dziewczyna wstała z krzesła i przysiadła na kanapie obok mnie. Jednak zamiast poduszki wybrała moją rękę, którą stopniowo zaczęła głaskać, począwszy od ramienia i skończywszy na dłoni. W odpowiedzi ja odstawiłem kubek z ciepłym napojem i zająłem się jej lśniącymi włosami.
   –O czym marzysz najbardziej?
   -O rodzinie i szczęściu. Chcę mieć kochającą się rodzinę, cudowną żonę u boku i być z tym szczęśliwy.
Nie pomyślałem, by zapytać ją o to samo. W tym duecie (o ile można to tak nazwać) to Lyn-Z była od zadawania pytań. Ja tylko musiałem udzielać na nie odpowiedzi, to wszystko.
   Siedzieliśmy tak w milczeniu chyba 10 minut. Jak się okazało, oboje zarówno lubimy błogą ciszę jak i czujemy potrzebę obecności drugiej osoby, która nareszcie nas zrozumie. Nawet nie zauważyłem, kiedy tak się do siebie zbliżyliśmy. Znamy się zaledwie kilka godzin, a miałem nieodparte wrażenie, jakbyśmy znali się od dzieciństwa. To takie piękne uczucie.
Brunetka popatrzyła mi w oczy, następnie jej wzrok niewinnie zszedł na moje usta. Myśleliśmy dokładnie o tym samym. Zbliżyliśmy się do siebie. Spełniało się jedno z moich obecnych marzeń. Nasze wargi zetknęły się. Jej usta miały smak malin. Zapewne wcześniej użyła błyszczyka o tym smaku. Za chwilę zachęcająco rozszerzyła warg, po czym mój język splatał się z jej i nawzajem zaczęliśmy pieścić sobie podniebienia. O tak, usta Lyn-Z to dla mnie prawdziwy rarytas. Dawno nie czułem takiej wszechogarniającej mnie radości. Spokojnie mógłbym rzec, że takiego stanu uczuć jeszcze nigdy nie miałem okazji doświadczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz