czwartek, 24 lipca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY... cz. 9

Po bardzo długiej przerwie chyba jednak wracam do pisania. Jeszcze nie wiem ile z tego wyjdzie, ale warto walczyć o swoje. Pamiętajcie o tym. :)
Chciałabym podziękować wszystkim  odwiedzającym bloga. Przyznaję, że od dawna nie śledziłam statystyk i nie zauważyłam momentu, kiedy blog przekroczył 1000 wyświetleń. Przyznaję, e nigdy nie osiągnęłam takiego wyniku i jestem cholernie zadowolona. :) ~Zombie Queen

                Siedziałem na jakimś pustkowiu, zupełnie sam. Co ja zrobiłem? Nic do mnie nie docierało. Tyle myśli kołatało się w moje głowie. A jeśli przeze mnie The Used nie wystąpią? Całe show leży. Chłopaki mi tego nie wybaczą. Stałem się potworem. Cały drżałem z przerażenia. Co robić? Może powinienem pójść i go przeprosić?
                Usłyszałem czyjeś kroki. Bałem się spojrzeć na zbliżającą się ku mnie postać. To mógłby być ktoś, kto zechce mi „podziękować” za takie urządzenie Berta. Czułem narastającą we mnie panikę.
                -Gee? To ty?
                Poznałem ten głos. Ten ciepły, przyjacielski głos. To był Frank. Och, tal bardzo pragnąłem teraz jego obecności obok.
                -Frank, przyjacielu. Przepraszam. Nie rozumiem co we wstąpiło. –Za wszelką cenę chciałem się usprawiedliwić z tego strasznego czynu i przez to wydawałem  z siebie straszny bełkot.
                -Spokojnie, już wszystko dobrze. Bertem zajęli się lekarze. Nic mu nie jest, ma tylko kilka siniaków. Dobry make-up załatwi sprawę. Przesunęliśmy koncert o godzinę i wszystko będzie ok. Wytłumaczysz mi, dlaczego rzuciłeś się na niego?
                -Spanikowałem. Przyszedł i znów wyciągał mnie do pubu. Nie rozumiał mojego protestu. Wtedy zaczął was obrażać. Najpierw Michaela, potem ciebie. Nie mogłem tak po prostu stać i tego słuchać. Ja naprawdę nie chciałem go skrzywdzić.
                Kolejny raz dałem upust swoim emocjom. Z moich oczu raz po raz ciekły słone krople. Frank otulił mnie ramieniem i pocieszał. Miałem niebywałe szczęście, że pomimo tylu błędów popełnionych przeze mnie w życiu, nadal miałem przy sobie tak wspaniałych przyjaciół. I Lyn-Z. Ona i nasze nadchodzące maleństwo byli siłą napędową mojego nowego życia.
                -No już, koniec tego użalania się. Musisz wziąć się w garść i wrócić do nas na scenę. Chcemy przećwiczyć jeszcze kilka utworów. Dasz radę?
                -Tak, poradzę sobie.
                Wstaliśmy z zimnego krawężnika i udaliśmy się w stronę głównej sceny. Z mojej torby wyjąłem zdjęcie, na którym byłem razem z moją ukochaną. W ciężkich chwilach przywoływałem ją w pamięci i to sprawiało, że od razu było mi lepiej. Tym razem ten pomysł również mnie nie zawiódł.
                -Muszę przyznać, że cieszę się, że poznałeś Lyn-Z. Ona bardzo dobrze na ciebie wpływa.
                -Jest chodzącym aniołem. Jej też nie było w życiu łatwo i chyba dlatego jeszcze jesteśmy razem. Rozumie moje problemy i nie boi się wspierać mnie w walce z nimi. Wierzy we mnie i to jest dla mnie najlepszą motywacją.
                -Jak to się stało, że spodziewacie się dziecka?
                -Czy tata nigdy nie przeprowadzał z tobą rozmowy o pszczółkach i kwiatkach?
                -Miałem zupełnie co innego na myśli. Chodzi mi raczej o to, czy nie jest to przypadkiem wynik jednej nocy z napaloną fanką.
                -Przyznaję, to nie było planowane. Na początku byliśmy wręcz wystraszeni, Lyn-Z myślała o aborcji. Wybiłem jej ten pomysł z głowy i obiecałem, że zrobię wszystko, by nas utrzymać. Będę musiał poszukać stabilnej pracy. Z koncertówek to nie będzie możliwe.
                -Pomogę ci tyle, ile tylko będzie trzeba. Cieszę się, że wraca stary Gerard.
4 godziny później
                -To było niesamowite! Daliśmy im popalić! –Mój młodszy brat był nie do opanowania. Nie wiem jaka siła w niego wstąpiła, ale muszę przyznać, że jego optymizm szybko przerzucił się też na innych członków zespołu.
                -Szczególne gratulacje należą się Gerardowi za niepomylenie tekstów! –wykrzyczał Frank.
                Byłem z siebie naprawdę dumny. Może dla kogoś innego zapamiętanie kilku tekstów to nic. Ja uczyłem się swoich tekstów od nowa. Chciałem na nowo nadać im tych samych emocji, które czułem podczas tworzenia ich. Czułem, że odradzam się na nowo. Trochę jak słynny feniks, powstaję z popiołów.
                -Trzeba to uczcić. Może wybierzemy się coś zjeść? Od rana nic nie jadłem. – Ray jak zwykle mówił tylko o jedzeniu. Jego apetyt chyba jeszcze nigdy nie został wystarczająco zaspokojony.
                -To dobry pomysł. Gdzieś niedaleko widziałem knajpę z chińskim żarciem, może tam? Otwarte całą dobę.
                Wszyscy wyrazili swoją aprobatę i zaczęliśmy pakować sprzęt, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Podniosłem torbę naszego perkusisty, kiedy dobiegł mnie niepewny głos Berta. Zadrżałem. Odłożyłem torbę do bagażnika, nabrałem tchu w płuca i powoli odwróciłem się w stronę mojego rozmówcy.
                -Brent, ja naprawdę cię przepraszam. Poniosło mnie i nie powinienem wtedy tak zareagować. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam.
                -Wyluzuj, wasz gitarzysta wszystko mi wyjaśnił. To ja przesadziłem, zachowałem się jak skończony idiota. W sumie ja też bym nie chciał, żeby taki palant jak ja obrażał moich przyjaciół. Wybacz, stary.
                Byłem w szoku. Od każdego spodziewałbym się podobnych słów, ale na pewno nie od niego. Podaliśmy sobie dłonie na znak rozejmu i poklepaliśmy po plecach. Potem Bert pożegnał się z resztą mojego zespołu i ruszył w stronę swoich kolegów.
                -Rozejm? –zapytał Frank.
                -Chyba tak. Ale przyjaciółmi nigdy nie zostaniemy.
                -Pakować się i jedziemy atakować chińczyka! –krzyknął Mikey.
                Wrzuciłem do samochodu ostatnie torby i za chwilę zająłem swoje miejsce w pojeździe. Ray włączył jedną ze swoich ulubionych płyt AC/DC i szaleństwa moich towarzyszy rozpoczęły się na nowo. Oni chyba byli wyposażeni w niekończące się zapasy energii.
                Otworzyłem klapę torby i rozpocząłem poszukiwania swojego telefonu. Wszystkie kartki, długopisy i inne dziwne przedmioty były w niej porozrzucane i znalezienie tam mojej komórki niemal graniczyło z cudem. W końcu po ciężkiej batalii stoczonej z niesfornymi notatkami wyciągnąłem małe urządzenie. Miałem 3 nieodebrane połączenia od mojej ukochanej. No tak, zapomniałem jej powiedzieć, że skończymy później i wrócimy dopiero następnego dnia. Dzwonić czy nie? Pora była już dość późna i nie chciałbym wybudzać jej ze snu. Zaś z drugiej strony, niepokój i stres źle wpływa na ciążę. A na pewno gorzej niż przerwany sen. Trudno, najwyżej jutro mnie zlinczuje.

                Dzwoniłem kilka razy, ale nie odbierała. Wysłałem smsa z odpowiednią wiadomością i ponownie wrzuciłem telefon do torby. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz