czwartek, 24 lipca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY... cz. 9

Po bardzo długiej przerwie chyba jednak wracam do pisania. Jeszcze nie wiem ile z tego wyjdzie, ale warto walczyć o swoje. Pamiętajcie o tym. :)
Chciałabym podziękować wszystkim  odwiedzającym bloga. Przyznaję, że od dawna nie śledziłam statystyk i nie zauważyłam momentu, kiedy blog przekroczył 1000 wyświetleń. Przyznaję, e nigdy nie osiągnęłam takiego wyniku i jestem cholernie zadowolona. :) ~Zombie Queen

                Siedziałem na jakimś pustkowiu, zupełnie sam. Co ja zrobiłem? Nic do mnie nie docierało. Tyle myśli kołatało się w moje głowie. A jeśli przeze mnie The Used nie wystąpią? Całe show leży. Chłopaki mi tego nie wybaczą. Stałem się potworem. Cały drżałem z przerażenia. Co robić? Może powinienem pójść i go przeprosić?
                Usłyszałem czyjeś kroki. Bałem się spojrzeć na zbliżającą się ku mnie postać. To mógłby być ktoś, kto zechce mi „podziękować” za takie urządzenie Berta. Czułem narastającą we mnie panikę.
                -Gee? To ty?
                Poznałem ten głos. Ten ciepły, przyjacielski głos. To był Frank. Och, tal bardzo pragnąłem teraz jego obecności obok.
                -Frank, przyjacielu. Przepraszam. Nie rozumiem co we wstąpiło. –Za wszelką cenę chciałem się usprawiedliwić z tego strasznego czynu i przez to wydawałem  z siebie straszny bełkot.
                -Spokojnie, już wszystko dobrze. Bertem zajęli się lekarze. Nic mu nie jest, ma tylko kilka siniaków. Dobry make-up załatwi sprawę. Przesunęliśmy koncert o godzinę i wszystko będzie ok. Wytłumaczysz mi, dlaczego rzuciłeś się na niego?
                -Spanikowałem. Przyszedł i znów wyciągał mnie do pubu. Nie rozumiał mojego protestu. Wtedy zaczął was obrażać. Najpierw Michaela, potem ciebie. Nie mogłem tak po prostu stać i tego słuchać. Ja naprawdę nie chciałem go skrzywdzić.
                Kolejny raz dałem upust swoim emocjom. Z moich oczu raz po raz ciekły słone krople. Frank otulił mnie ramieniem i pocieszał. Miałem niebywałe szczęście, że pomimo tylu błędów popełnionych przeze mnie w życiu, nadal miałem przy sobie tak wspaniałych przyjaciół. I Lyn-Z. Ona i nasze nadchodzące maleństwo byli siłą napędową mojego nowego życia.
                -No już, koniec tego użalania się. Musisz wziąć się w garść i wrócić do nas na scenę. Chcemy przećwiczyć jeszcze kilka utworów. Dasz radę?
                -Tak, poradzę sobie.
                Wstaliśmy z zimnego krawężnika i udaliśmy się w stronę głównej sceny. Z mojej torby wyjąłem zdjęcie, na którym byłem razem z moją ukochaną. W ciężkich chwilach przywoływałem ją w pamięci i to sprawiało, że od razu było mi lepiej. Tym razem ten pomysł również mnie nie zawiódł.
                -Muszę przyznać, że cieszę się, że poznałeś Lyn-Z. Ona bardzo dobrze na ciebie wpływa.
                -Jest chodzącym aniołem. Jej też nie było w życiu łatwo i chyba dlatego jeszcze jesteśmy razem. Rozumie moje problemy i nie boi się wspierać mnie w walce z nimi. Wierzy we mnie i to jest dla mnie najlepszą motywacją.
                -Jak to się stało, że spodziewacie się dziecka?
                -Czy tata nigdy nie przeprowadzał z tobą rozmowy o pszczółkach i kwiatkach?
                -Miałem zupełnie co innego na myśli. Chodzi mi raczej o to, czy nie jest to przypadkiem wynik jednej nocy z napaloną fanką.
                -Przyznaję, to nie było planowane. Na początku byliśmy wręcz wystraszeni, Lyn-Z myślała o aborcji. Wybiłem jej ten pomysł z głowy i obiecałem, że zrobię wszystko, by nas utrzymać. Będę musiał poszukać stabilnej pracy. Z koncertówek to nie będzie możliwe.
                -Pomogę ci tyle, ile tylko będzie trzeba. Cieszę się, że wraca stary Gerard.
4 godziny później
                -To było niesamowite! Daliśmy im popalić! –Mój młodszy brat był nie do opanowania. Nie wiem jaka siła w niego wstąpiła, ale muszę przyznać, że jego optymizm szybko przerzucił się też na innych członków zespołu.
                -Szczególne gratulacje należą się Gerardowi za niepomylenie tekstów! –wykrzyczał Frank.
                Byłem z siebie naprawdę dumny. Może dla kogoś innego zapamiętanie kilku tekstów to nic. Ja uczyłem się swoich tekstów od nowa. Chciałem na nowo nadać im tych samych emocji, które czułem podczas tworzenia ich. Czułem, że odradzam się na nowo. Trochę jak słynny feniks, powstaję z popiołów.
                -Trzeba to uczcić. Może wybierzemy się coś zjeść? Od rana nic nie jadłem. – Ray jak zwykle mówił tylko o jedzeniu. Jego apetyt chyba jeszcze nigdy nie został wystarczająco zaspokojony.
                -To dobry pomysł. Gdzieś niedaleko widziałem knajpę z chińskim żarciem, może tam? Otwarte całą dobę.
                Wszyscy wyrazili swoją aprobatę i zaczęliśmy pakować sprzęt, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Podniosłem torbę naszego perkusisty, kiedy dobiegł mnie niepewny głos Berta. Zadrżałem. Odłożyłem torbę do bagażnika, nabrałem tchu w płuca i powoli odwróciłem się w stronę mojego rozmówcy.
                -Brent, ja naprawdę cię przepraszam. Poniosło mnie i nie powinienem wtedy tak zareagować. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam.
                -Wyluzuj, wasz gitarzysta wszystko mi wyjaśnił. To ja przesadziłem, zachowałem się jak skończony idiota. W sumie ja też bym nie chciał, żeby taki palant jak ja obrażał moich przyjaciół. Wybacz, stary.
                Byłem w szoku. Od każdego spodziewałbym się podobnych słów, ale na pewno nie od niego. Podaliśmy sobie dłonie na znak rozejmu i poklepaliśmy po plecach. Potem Bert pożegnał się z resztą mojego zespołu i ruszył w stronę swoich kolegów.
                -Rozejm? –zapytał Frank.
                -Chyba tak. Ale przyjaciółmi nigdy nie zostaniemy.
                -Pakować się i jedziemy atakować chińczyka! –krzyknął Mikey.
                Wrzuciłem do samochodu ostatnie torby i za chwilę zająłem swoje miejsce w pojeździe. Ray włączył jedną ze swoich ulubionych płyt AC/DC i szaleństwa moich towarzyszy rozpoczęły się na nowo. Oni chyba byli wyposażeni w niekończące się zapasy energii.
                Otworzyłem klapę torby i rozpocząłem poszukiwania swojego telefonu. Wszystkie kartki, długopisy i inne dziwne przedmioty były w niej porozrzucane i znalezienie tam mojej komórki niemal graniczyło z cudem. W końcu po ciężkiej batalii stoczonej z niesfornymi notatkami wyciągnąłem małe urządzenie. Miałem 3 nieodebrane połączenia od mojej ukochanej. No tak, zapomniałem jej powiedzieć, że skończymy później i wrócimy dopiero następnego dnia. Dzwonić czy nie? Pora była już dość późna i nie chciałbym wybudzać jej ze snu. Zaś z drugiej strony, niepokój i stres źle wpływa na ciążę. A na pewno gorzej niż przerwany sen. Trudno, najwyżej jutro mnie zlinczuje.

                Dzwoniłem kilka razy, ale nie odbierała. Wysłałem smsa z odpowiednią wiadomością i ponownie wrzuciłem telefon do torby. 

środa, 14 maja 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 8

Witajcie ponownie! Po tej długiej przerwie powracam do Was z kolejną dawką emocji. Odkryję przed Wami dalsze losy naszego bohatera - Gerarda. Najmocniej przepraszam Was za tę przerwę, niestety nie była ona z mojej winy. Zepsuł mi się laptop, naprawiałam go długi czas i udało się. :) Obecnie lecę na 3 komputery. :D Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i chętnie powrócicie do tej historii. ~Zombie Queen

    -Gerard, wstawaj! Za 15 minut jedziemy na koncert!
    Z błogiego snu wybawił mnie głos Michaela. Było mi tak dobrze, tak wygodnie i tak miło we własnym łóżku. Obróciłem się na drugi bok i wciąż mając zamknięte oczy, pogładziłem miejsce, na którym przed chwilą leżało ciało mojej ukochanej. A właściwie DWA ciała. Jakoś dziwnie szybko przyzwyczaiłem się do myśli, że już niedługo będzie nas o jednego członka rodziny więcej.
   -Pospiesz się, leniu!
   -Nie krzycz tak na mnie, bo zacznę się jąkać!
   Niechętnie wstałem z łóżka i założyłem na siebie czarne jeansy, koszulę z długim rękawem w tym samym kolorze, a cały strój dopełniłem zakładając na szyję czerwony krawat. Zszedłem na dół i pierwsze kroki skierowałem do kuchni, gdzie od razu rzuciłem się do przygotowanego dla mnie kubka aromatycznej kawy. Niebiański uśmiech zagościł na mojej twarzy. Długo to nie trwało, gdyż po chwili do kuchni wpadł niezwykle wściekły Michael.
   -Zabieraj to, co potrzebujesz, wyjdź już z domu, wsiądź do samochodu i nie denerwuj mnie. Nie chcę przez ciebie spóźnić się na koncert. Zresztą, masz jeszcze coś do załatwienia z pewną osobą.
   -Serio? Co i z kim, bo jakoś nic mi o tym nie wiadomo. –Niewiele myśląc ponownie zamoczyłem usta w gorącym napoju.
   -Tego już nie wiem. Ale radzę ci się pospieszyć.
   Westchnąłem przeciągle, odstawiłem puste już naczynie powrotem na blat i wyszedłem do przedpokoju. Tam przewiesiłem torbę przez ramię i razem wyszliśmy na zewnątrz. Widok, jaki zastałem, trochę zmroził mi krew w żyłach. Frank siedział pod samochodem na chodniku, wyraźnie czekając na kogoś. Obawiałem się, że tą osobą jestem ja. Nie widzieliśmy się blisko 3 miesiące. Przez ten czas zawiesiliśmy działalność zespołu, my też się nie widywaliśmy na linii prywatnej. Byłem zbyt pochłonięty spędzaniem czasu z Lyn-Z.
   -Hej, Frank. Co u ciebie? –Podszedłem do niego i usiadłem obok.
   -Wszystko w porządku. Jamia ostatnio wyjechała do mamy, bo trochę zachorowała, więc postanowiła się nią zająć. A co u ciebie? Chodzisz na odwyk?
   -Odwyk… Ee… Frank, muszę ci o czymś powiedzieć.
   -Więc słucham?
   -Nie poszedłem na żaden odwyk.
   -Spodziewałem się, że tak będzie. Niech zgadnę. Pieniądze, które ci dałem przeznaczyłeś na dragi? Czy może była jakaś okazja, żeby znowu się napić?
   -Nie oskarżaj mnie o nic, jeśli nie znasz prawdy. Tak się składa, że od naszego ostatniego spotkania nie wypiłem ani grama alkoholu, ani nawet nie pomyślałem o narkotykach. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj Mikey’ego. Tak się składa, że… -chciałem dokończyć, ale w tym momencie z domu wyszła Lyn-Z. Nie zdążyła poznać Franka, ani Frank jej.
   -Hej, nie przeszkadzam wam? Gee, zapomniałeś bluzy.
   -Dzięki, jesteś kochana – podniosłem się z miejsca, pocałowałem ją lekko w policzek i dyskretnie pogłaskałem jej brzuch. Rzekomo był to dopiero drugi miesiąc, ale już czułem, że jej brzuch był odrobinę większy niż wcześniej. Pożegnaliśmy się, ona w ramach pożegnania uśmiechnęła się do Franka i wróciła do domu, a ja z powrotem usiadłem na swoje miejsce.
   -Kto to był?
   -Gdybyś od razu tak na mnie nie naskoczył i dał mi wszystko wyjaśnić, teraz nie zadawałbyś takich pytań. To była Lyn-Z, mieszka z nami od kilku miesięcy.
   -Czy ty i ona… Czy wy…
   -Tak. Lyn-Z i ja jesteśmy razem już jakiś czas. I jesteśmy razem szczęśliwi.
   -Wy jakoś tak na poważnie?
   -Wszystko jest na poważnie. Jej ciąża również jest prawdziwa.
   -Będziesz ojcem?
   -Zostanę nim w maju. Jeśli chodzi o te pieniądze, to oddam ci je, kiedy zapłacą nam za koncert. Widzisz, zamiast pójść na odwyk, poszły na Lyn-Z. Ale nie martw się, oddam ci wszystko.
   -Nie rób z siebie większego idioty niż jesteś. Nie musisz ich oddawać. Teraz przynajmniej wiem, że wykorzystałeś je w przyzwoitym celu i to mi wystarczy. Swoją drogą, to ta Lyn-Z jest wydaje się być bardzo miłą osobą. Czy ja czasem gdzieś jej nie widziałem?
   -Była basistką w Mindless Self Indulgence. Wspólnie podjęliśmy decyzję o jej odejściu z kapeli. Długa historia pełna zakrętów i niezrozumiałych wątków.
   -Mówisz, że jesteś z nią szczęśliwy?
   -Tak, to właśnie powiedziałem.
   -To dobrze. Nie zniszcz tego tak, jak przegrałeś znaczną część swojego życia. Tym bardziej, że niedługo dojdzie ci masa obowiązków. –Frank poklepał mnie po plecach i oboje wstaliśmy z chodnika.
   Rozmowa z przyjacielem dała mi dużo do myślenia podczas podróży. W dużej mierze miał rację. Spożyty alkohol i narkotyki wyniszczyły sporą część mojej pamięci, przez co nie pamiętam chyba połowy naszych koncertów. Jak do tego doszło? Czym zostało to spowodowane, że ostatecznie postanowiłem bez pamięci pogrążyć się w tym bagnie? Mam wrażenie, że wracam do początków mojej opowieści. Kiedy doszedłem do wniosku, że zadaję za dużo pytań i mam za mało odpowiedzi. Czy ja naprawdę nie chcę znać prawdy? Jest ona aż tak bolesna lub „inna”, że nie chcę jej znać? Cóż, nigdy się tego nie dowiem, jeśli jej nie poznam.
   Życie to ciągłe ryzyko. Na każdym kroku podejmujemy mniej lub bardziej ważną dla nas decyzję, czasami nawet tego nie zauważając. Być może w dużej mierze jest to spowodowane ludzkim odruchem, jakim jest tak zwana spontaniczność? Nie potrafię tego wyjaśnić i nie jestem pewien, czy ktokolwiek potrafi.

1 godzinę później

   -Jesteśmy na miejscu! –radośnie orzekł Mikey i jako pierwszy wybiegł z busa. Zacząłem zbierać do torby wszystkie swoje manatki, kiedy poczułem silne klepnięcie w ramię.
   -Gerard! Tyle się nie widzieliśmy, a spotykamy się na wspólnym koncercie. Co u Ciebie słychać?
   To był Bert. Wokalista The Used i mój „przyjaciel od kieliszka”. Pamiętał o mnie tylko wtedy, kiedy miałem przy sobie flaszkę. Mi jakoś ciężko było odmówić. Bałem się, że tym razem też będzie chciał wyjść „na piwo”, a ja okażę się za słaby, by mu odmówić. Panicznym wzrokiem zacząłem szukać Franka. Jednak okazało się, że w busie pozostaliśmy tylko my. Nie spodobało mi się to.
   -Wszystko w porządku. Wybacz, ale muszę iść. Mikey jest już wystarczająco zły na mnie.
   -Gdzie się tak spieszysz? Do koncertu zostały jeszcze 3 godziny. Chłopaki i ja idziemy trochę się rozerwać. Rozumiem, że dołączysz do nas?
   -Nie, nie dołączę do was. Nie mogę.
   -Gerard – abstynent? Hahaha dobry żart. Zbieraj się, za 10 minut wychodzimy. Tu niedaleko jest świetny pub.
   -Nigdzie z wami nie idę. Którego słowa nie rozumiesz?!
   -Tchórzysz przed młodszym braciszkiem? Czy przez tą wywłoką Frankiem? Błagam cię. Co oni mogą ci zrobić? Poskarżą się twojej mamusi?
   -Jesteś pieprzoną świnią!
   Nikt, absolutnie NIKT nie ma prawa do obrażania moich przyjaciół. Zrobili dla mnie więcej dobrego, niż na to zasłużyłem. Żaden pieprzony pacan nie będzie ich obrażał. To całkowicie mnie rozzłościło. W tym momencie nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego z pięściami. Powaliłem go na podłogę i okładałem po całej twarzy. Chciałem ukarać go za jego słowa.
   W tym momencie do busa wpadł Dan. Od razu rzucił się na nas i oderwał mnie od zakrwawionej twarzy Berta. Zbiłem go na kwaśne jabłko i wcale nie byłem z tego zadowolony. Perkusista podbiegł do mojej ofiary, pomógł mu usiąść i zaczął obmywać jego twarz z krwi. Stałem obok nich, nadal oszołomiony.
   -Idioto! Coś ty do cholery zrobił? 
   -On.. on zasłużył na to. Zasłużył!

   Wybiegłem z pojazdu i podążyłem przed siebie. Ktoś za mną krzyczał, ale nie zwracałem na to uwagi. Usiadłem gdzieś na krawężniku i zacząłem płakać. Co ja najlepszego zrobiłem? Nie powinienem był reagować agresją. Przemoc rodzi przemoc. Co się ze mną dzieje? Czy to skutki uboczne alkoholowej abstynencji? Chyba zaczynam bać się siebie samego. A jeśli to się powtórzy? Jeśli któregoś dnia nie będę potrafił pohamować mej złości i nie daj Boże uderzę Lyn-Z lub nasze kochane maleństwo? Mam problem. Duży problem. Jak najszybciej muszę coś z tym zrobić. 

czwartek, 27 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 7

Z powodu braku czasu kolejna część nie mogła ukazać się wczoraj. Bardzo Was przepraszam za opóźnienie i obiecuję, że taka sytuacja więcej się nie zdarzy. Tymczasem zapraszam do czytania. ~Zombie Queen

   Kiedy wstałem rano z łóżka i wszedłem do kuchni, na stole stało przygotowane już śniadanie. Rozejrzałem się po całym domu, ale nikogo nie spotkałem. Zasiadłem więc do stołu i zacząłem posiłek. Zastanawiałem się, gdzie też mogło wszystkich wywiać, ale koniec końców nie wymyśliłem żadnego RACJONALNEGO rozwiązania tej zagadki.
   Podszedłem do szafki chcąc wyciągnąć kubek na zaparzoną wcześniej kawę. Nalałem do połowy gorącego napoju i na nowo zająłem się pochłanianiem przygotowanego posiłku.
   -Sądziłam, że zaczekasz na mnie ze śniadaniem – ze strachu podskoczyłem na krześle. Byłem w szoku, bo byłem przekonany, że jestem zupełnie sam. Jak widać na załączonym obrazku – myliłem się. Nie pierwszy i zapewne też nie ostatni raz.
   -Wybacz, zdawało mi się, ze nikogo nie ma. Zostało jeszcze kilka kanapek. Podać ci kubek?
   -Nie. Dzisiaj obejdę się bez porannej kawy. –Lyn-Z uśmiechnęło się do mnie inaczej niż zawsze, więc trochę się zmartwiłem. Jednak nie dałem tego po sobie poznać. -Byłam w łazience na górze, więc mogłeś mnie nie zauważyć.
   -Bardzo możliwe i w przeciwieństwie do mojej wcześniejszej teorii, twoja brzmi racjonalnie. Przepraszam, ale mam dziś spotkanie w kolejnym wydawnictwie. Nadal próbuję wydać komiks.
   -Uda ci się. Zobaczysz. –odrzekła.
   Pożegnaliśmy się, po czym ja wstałem od stołu i wyszedłem na wcześniej umówione spotkanie.

   -Szczerze przyznam, że zaintrygowała nas pańska propozycja. –Pan Moore, właściciel korporacji podszedł do biurka, z którego wyciągnął plik zszytych kartek. Na samym środku pierwszej strony widniał tak długo wyczekiwany przeze mnie napis: KONTRAKT. –Chcielibyśmy podpisać z panem umowę i tym samym uzyskać zgodę na sprzedaż pańskiego dzieł. Jesteśmy dobrej myśli i prawdopodobnie pańskie historie obrazkowe mogą zawojować światowym rynkiem.
   -Bardzo się cieszę. Przeczytam kontrakt w domu na spokojnie, jeszcze raz przemyślę propozycję i oddzwonię do pana.
   Szybkim krokiem zmierzyłem w stronę drzwi gabinetu, jeszcze raz wymieniliśmy się kilkoma słowami pożegnania, po czym wyszedłem z pomieszczenia, a za chwilę również z potężnego biurowca.
   Byłem niezwykle podekscytowany nowymi okolicznościami. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że chciałem ogłosić to całemu światu tu i teraz. Tylko kogo by to interesowało, że jakiś nędzny muzyk zaczyna spełniać swoje marzenia? Nie wiem tego, ale wiem, komu powinienem o tym powiedzieć – Lyn-Z. To właśnie ona i jej słynny upór zaciągnęły mnie na spotkanie z panem Moorem.
   W pośpiechu zacząłem przeszukiwać wszystkie kieszenie w poszukiwanie telefonu komórkowego. Kiedy już odnalazłem moją zgubę, wybrałem z listy kontaktów numer do ukochanej i czekałem, aż odbierze, podczas gdy ja wsłuchiwałem się w martwy dźwięk łączenia.
   -Gee? Już po spotkaniu? Jak poszło? Podpisali z tobą kontrakt?
   -Spokojnie, nie tak szybko. Tak, jestem już po spotkaniu, ale wszystko opowiem w domu. Właśnie wracam. Będę za jakieś 40 minut.
   Rozłączyliśmy się chyba w tym samym czasie. Ponownie schowałem telefon do kieszeni spodni i rozejrzałem się po okolicy. Wszędzie panował nieopisany zgiełk. Akurat udało mi się dotrzeć na przystanek autobusowy. Według tablicy powinien on być za jakieś 7 minut, więc zaczekam. Zawsze to lepiej niż 40.
   W czasie całej drogi powrotnej myślałem o mojej artystycznej przyszłości, głównie zespołu. Zastanawiało mnie, jaki jest sens wydawania kolejnej płyty? Czy my w ogóle mamy jeszcze jakiś fanów? Kilka miesięcy temu mogłem okazać im zupełny brak szacunku z mojej strony. Pomimo wszystkich tych zajść, które miały miejsce, nadal wierzyłem, że ktoś jeszcze pozostał.
   Dotarłem w końcu do domu i wszedłem do środka. Ściągnąłem kurtkę, którą następnie powiesiłem na wieszaku. Już miałem pójść na górę, kiedy poczułem, że z kuchni dobiegają smakowite zapachy kuchni włoskiej. Zawróciłem w połowie schodów i podążałem śladem włoskiej woni. Widok, jaki zastałem ani trochę mnie nie zdziwił. Moja ukochana jak zwykle stała w kuchni i przygotowywała kolejne dania. Przyznam, że owinięta kuchennym fartuszkiem wyglądała niezwykle pociągająco. Zdecydowanie bardziej, niż kiedykolwiek.
   -Witaj, kochanie.
   -Cześć. Jesteś głodny? Jak ci poszło spotkanie?
   -Wszystko w swoim czasie. Jeszcze wszystkiego się dowiecie. Z jedzeniem poczekam do kolacji. Swoją drogą, gdzie jest Michael i Alicia?
   -Mike poszedł na uczelnię i wróci na kolację. Alicia poszła do sklepu zrobić zakupy na wieczór.
   -Zakupy na wieczór? Czy dziś jest jakiś specjalny dzień lub okazja?
   -Ty mi to powiedz.
   -Niczego ci nie powiem, dopóki nie nadejdzie odpowiednia chwila. Sądzę, że dzisiejsza kolacja będzie ku temu idealną okazją.
   Uśmiechnąłem się zadziornie i poszedłem do naszej sypialni, znajdującej się w górnej części domu. Postanowiłem trochę uporządkować zagracone pomieszczenie. Z trudem znajdowałem podłogę. Zebrałem niepotrzebne papiery jednym machnięciem ręki, które następnie zgniotłem w kulkę. Chciałem wyrzucić je do śmietnika znajdującego się w przedpokoju. Jednak podnosząc do góry klapę ujrzałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach i skutecznie wytrąciło z równowagi. Co w naszym domu robiło opakowanie po teście ciążowym?! Lyn-Z chyba nie… Nie, to niemożliwe. Owszem, kochaliśmy się dosyć często, ale za każdym razem stosowaliśmy zabezpieczenia. Prezerwatywy dają nam 96% gwarancji bezpieczeństwa. Nie mogliśmy znaleźć się w tych nieszczęsnych 4%. Chwila. Jest jeszcze Alicia. To ona jest w ciąży. Tak często rozmawiała z Lyn-Z, a tak rzadko z moim bratem. Pewnie nie wiedziała jak ma mu o tym powiedzieć i chciała poradzić się mojej dziewczyny. Tak, to na pewno jej test. Zapewne będzie chciała wszystko oficjalnie ogłosić podczas wieczornej kolacji.
   Mocno zaczerpnąłem powietrza i powróciłem do wcześniej wykonywanej przeze mnie czynności, czyli sprzątania. Z całych sił starałem się nie myśleć o znalezionym przed chwilą „skarbie”. W tym celu włączyłem płytę The Smashing Pumpkins i porządkowałem kolejne stosy makulatury znajdującej się w naszym pokoju.
   Tym sposobem nawet nie zdążyłem zauważyć, kiedy błękitne niebo spowiły granatowe, wieczorne barwy. Po kilku godzinach usłyszałem również dobiegający z dołu radosny okrzyk Michaela mówiący o jego powrocie do domu. Jego dziewczyna razem z moją przygotowywały stół w salonie. Nie sądziłem, że tak bardzo się polubią. Nie, żeby to w jakiś sposób mi przeszkadzało, wręcz odwrotnie. Chodzi o to, że nie spodziewałem się tak szybkiego obrotu spraw. To zupełnie mnie zaskoczyło, na szczęście pozytywnie.
   -Gee, kolacja gotowa. Mógłbyś zejść już na dół?
   -Tak, zaraz będę.
   Podszedłem jeszcze do torby, którą miałem dziś na potkaniu i wyjąłem z niej otrzymany kontrakt. Wziąć go ze sobą na dół czy lepiej zaczekać? Z drugiej strony, Lyn-Z czekała dziś tak długo, więc ile jeszcze mógłbym trzymać ją w tej morderczej niepewności? Obawiam się, że doprowadzenie do ostatecznego etapu jej cierpliwości przyniosłoby skutki wręcz katastrofalne, a tego bym nie chciał.
   -Gerard, pospiesz się!
   -Już idę! –odparłem i ostatecznie zdecydowałem się wziąć umowę ze sobą. Być może będzie to dobry sposób na miłe rozpoczęcie dzisiejszego wieczoru. –Przepraszam, że tak długo czekaliście. Miałem mały problem.
   -Dobrze, że już jesteś kochanie. A teraz opowiedz, jak ci poszło spotkanie?
   -Więc jednak poszedłeś? Sądziłem, że sobie odpuścisz i poddajesz się z wydawaniem komiksu. –Mój młodszy brat nigdy nie grzeszył wiarą w moje marzenia
   -Nie miałem najmniejszego zamiaru czegokolwiek sobie odpuszczać, ponieważ w takim wypadku stałbym się ofiarą śmiertelną z rąk Lyn-Z. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to… -W tym momencie wyciągnąłem na stół kontrakt, który przez cały ten czas spokojnie leżał na moich kolanach.
   -Udało się?? Boże, Gerard jestem z ciebie taka dumna! –Czarnowłosa natychmiast rzuciła mi się w ramiona, a ja w zamian za ten gest złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek.
   -Więc teraz zasłyniesz jako rysownik? –Nie tylko my, ale Michael również podzielał nasz entuzjazm. Wkrótce dołączyła do niego też Alicia. –A co z zespołem? Chyba nas teraz nie zostawisz?
   -Nigdy nie porzucę czegoś, co sam stworzyłem. Nadal będę pisał teksty i dalej będziemy wydawać płyty. Co prawda na razie mamy na koncie tylko dwie, ale odkąd rzuciłem narkotyki i picie, cały czas piszę coś nowego. Poza tym nie zapominajmy, że za kilka dni gramy koncert z The Used. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.
   -Wiesz co? Nawet nie wiesz, jakie to niesamowite uczucie wiedzieć, że twój brat zaczyna wstawać na nogi. Mam nadzieję, że teraz zaczniesz od nowa i będzie jak dawniej? Frank, Ray i Bob też tego by tego chcieli.
   -Masz zamiar porównywać mnie do feniksa? To trochę idiotyczne, nie sądzisz?
   -Czyli wracamy na te same tory myślowe co kiedyś?
   -Jeśli tak, to zaczynacie mnie przerażać. –Nagle Al. zabrała głos w naszej jakże inteligentnej dyskusji psychologicznej. Tym samym nieświadomie przypomniała mi o dzisiejszym „incydencie”, o ile można tak to nazwać. Najpierw nałożyłem sobie na talerz trochę spaghetti i napiłem się wody. Pomyślałem, że skoro ona nie chce zacząć tego tematu, zrobię to ja. Choć nie powinno się do niczego zmuszać drugiej osoby. Jednak czy mam teraz inne wyjście?
   -No dobrze, zakończmy już temat mojego komiksu i przyszłości zespołu, zajmijmy się innymi prawami. Alicia, czemu jeszcze się nie pochwaliłaś?
   -Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? –Mój brat był wyraźnie zaskoczony sytuacją. Brunetka najwyraźniej chciała nieco zmienić obrót spraw, ponieważ na jej twarzy również malowało się zdziwienie.
   -Przepraszam, ale chyba nie bardzo rozumiem. Czym miałam się pochwalić?
   -Choćby tym, że jesteś w ciąży. Gratuluję.
   Jak na pstryknięcie palcem, w pokoju zapadło długie milczenie. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się słów, które dzisiejszego wieczoru wypadną z moich ust. Nie przejmując się wszędzie panującą ciszą i niezręcznością, wróciłem do jedzenia nałożonego sobie na talerz dania.
   -Gerard, o czym ty mówisz? Ja nie jestem w ciąży i jak na razie ani ja, ani Mikey nie planujemy mieć dziecka. Może kiedyś. Raczej na pewno. Ale jeszcze nie teraz.
   -Więc skąd u nas ten test ciążowy? Znalazłem go przez przypadek dziś w śmietniku na górze, gdy wyrzucałem stare i nieudane rysunki.
   -To… to był mój test –orzekła Lyn-Z.
   Czyli właśnie sprawdzały się moje najgorsze obawy. Choć tak naprawdę mogłem za wcześnie zacząć panikować, ponieważ te testy nie wskazywały tylko jednego wyniku. Zawsze były dwa wyjścia z tej sytuacji. A jakie było nam pisane?
   -Jak to twój test? Lyn-Z, ty chyba nie…
   -Termin jest przewidywany na koniec maja. Jestem w drugim miesiącu. Gerard,  ja tego nie planowałam. Nie wiedziałam, że tak szybko zajdę w ciążę. Nie wiedziałam, że to się w ogóle kiedykolwiek wydarzy. Przepraszam, nie chciałam – zakończyła i z oczami mokrymi od łez wybiegła na górę do naszej sypialni.
   Nie wiedziałem jak mam się teraz zachować. Przeprosić Alicię i Michaela, że wysunąłem niepoprawne domysły w ich kierunku? Pogrążyć się w rozpaczy czy raczej w oceanie szczęście i radości? Sam już nie wiem co lepsze, a co gorsze. W końcu nie wiele myśląc, bez słowa wstałem od stołu i jak najszybciej pobiegłem tym samym śladem, którym przed chwilą dążyła moja czarnowłosa piękność.
   Zatrzymałem się przy lekko uchylonych drzwiach. Ujrzałem jej pochyloną sylwetkę, siedzącą z brzegu łóżka. Twarz zatopiona w delikatnych dłoniach, włosy wplątane w smukłe palce z krwistoczerwonymi paznokciami. I usłyszałem jej nieprzerwany szloch. Nie widziałem po niej, by ta wiadomość w jakikolwiek sposób ją ucieszyła. Czy ona czegoś się bała? Nie wiem, ale właśnie takie odniosłem wrażenie. Postanowiłem zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i wejść do środka. Inaczej nigdy nie wyjaśnimy sobie tego, co się przed chwilą zdarzyło.
   -Kochanie, nie płacz już więcej, proszę. –Podszedłem bliżej, usiadłem obok jej drżącego ciała i przytuliłem do siebie.
   -A co innego mi pozostało? Nie spodziewałam się, że to się stanie. Nienawidzę stawiać ludzi przed faktem dokonanym, a teraz tak właśnie jest. Teraz nie ma już odwrotu. Nie poddam się aborcji, bo za bardzo się tego boję. Poza tym, nie mam tylu pieniędzy i nie mogłabym żyć z myślą, że zabiłam tę małą istotkę rozwijającą się w środku mnie. Ona jest już częścią mojego ciała, częścią mnie.
   -Obiecaj mi jedno, dobrze?
   -To znaczy?
   -Że już nigdy nie wpadniesz na tak idiotyczny pomysł, jakim jest usunięcie dziecka. Już nie pamiętasz naszej pierwszej rozmowy po waszym koncercie i tych późniejszych? Za każdym razem opowiadałem ci, jaką chciałbym mieć przyszłość. O czym tak naprawdę marzę. Że marzę o dziecku, najlepiej gdyby była to córeczka. Nosiłaby imię Bandit Lee Way. Marzę o szczęśliwej rodzinie, którą będziemy razem tworzyć, we trójkę, w nowym domu. Ten zostawimy mojemu bratu, a my przeprowadzimy się do większego i znacznie piękniejszego od obecnego. Jedyne łzy, jakie mają prawo płynąć z twych oczu, to łzy radości, bo obiecuję ci, że do żadnych innych nigdy się nie przyczynię. Damy radę pod warunkiem, że razem w to uwierzymy.
   -Gee, jesteś tego pewien? Nie chcę zrzucać na ciebie dodatkowych obowiązków. Dziecko to już nie jest zabawka, którą w każdej chwili można porzucić, gdy tylko się znudzi. Lub wymienić na inną. To naprawdę poważna sprawa.
   -Zrozum kochanie, że jestem tego tak samo pewien jak tego, jak bardzo cię kocham. Podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Teraz już nic złego nie ma prawa się wydarzyć. Nigdy na to nie pozwolę. Pamiętasz nasze wspólne koncerty? Nawzajem pisaliśmy sobie teksty na skórze. Ty zawsze miałaś na ramieniu „runaway with me”, a ja na szyi „anytime you want”. Teraz to powraca i już najwyższy czas, by wypełnić te słowa. Takie jest nasze przeznaczenie. Moja przyszłość jest pisana wyłącznie u twego boku i to ię nie zmieni, bo cię kocham.

środa, 19 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 6 + INFORMACJA


Jak mogliście zauważyć, tydzień temu nie pojawił się żaden post. Ponieważ chcę być jak najbardziej fair w stosunku do Was, moi drodzy Czytelnicy, już śpieszę z wyjaśnieniem. Kilka dni wcześniej miałam wypadek samochodowy. Obyło się bez większych szkód, jednak ja sama byłam w kiepskim stanie. Tym samym nie myślałam o blogu, a jedynie o szybkim powrocie do zdrowia. Zadanie wykonałam i dziś prezentuję Wam kolejny rozdział. ~Zombie Queen

2 miesiące później…
   Późnym wieczorem wróciliśmy z Michaelem do domu. Mieliśmy kolejną próbę z zespołem, gdyż za 2 tygodnie mamy grać niewielki koncert razem z The Used. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Czas pokaże.
   Kiedy weszliśmy do środka, zastaliśmy bardzo miły, aczkolwiek nieco dziwny widok. Cieszyłem się, że Lyn-Z i Al tak szybko znalazły ze sobą wspólny język. Bardziej zaskoczyła mnie reakcja ukochanej, gdy stanąłem w progu drzwi wejściowych. Postanowiłem udać, że nic nie słyszałem z ich rozmowy, choć trochę się zdziwiłem. Wysłałem młodszego brata do pokoju, żeby przyniósł jakieś filmy, a sam poszedłem do kuchni i zagotowałem wodę na kawę.
   -Może napijecie się z nami i razem obejrzymy coś na DVD?
   -Nie, dzięki. Nie chcemy wam przeszkadzać, więc pójdziemy na górę.
   Nie naciskałem i puściłem je wolno. Jeszcze chwilę stałem w futrynie kuchennych drzwi i ze spokojem obserwowałem dalsze poczynania kobiet. Za wszelką cenę chciałem dowiedzieć się, o czym one tak spiskują? Żaden męski umysł nie powinien próbować rozwikłać takiej zagadki, a co dopiero mój. Bez większych problemów mogłem przyznać, że był on doszczętnie wyniszczony przez nadmierne ilości spożytych procentów i narkotyków. Myślę, że kawa i sztuka również mają w tym swój znaczący udział.
   -Buu!
   -Jezu, Mikey idioto! Przez ciebie zejdę kiedyś na zawał.
   -Kiedy już zejdziesz na ten swój zawał, mogę zając twój pokój?
   -… Nie.
   Chwyciłem kubki z aromatycznym napojem i zmierzyłem do pokoju, gdzie czekał na nas telewizor i pełno horrorów na DVD. Zmęczony bezwładnie opadłem na miękką kanapę. Mikey włożył odtwarzacza pierwszą lepszą płytę i wkrótce dołączył do mnie. Do reszty pochłonęła nas historia młodego małżeństwa prześladowanego przez ducha zamordowanej japonki. Co jakiś czas zerkałem na brata, próbując odnaleźć w nim jakieś oznaki niepokoju i innych podobnych emocji. Jego również przyłapałem na potajemnej rozmowie z moją dziewczyną. Te tajemnice jednocześnie mnie zaskakiwały ale i smuciły. Zupełnie nie wiem, skąd wziąłem ten pomysł, ale coraz częściej odnosiłem wrażenie, że Lyn-Z chce ode mnie odejść. W duchu modliłem się, by to nie okazało się prawdą. Bałem się tego jak najgorszej zarazy czy apokalipsy, bo doskonale wiedziałem, że koniec naszego związku będzie równoznaczny z moim powrotem do prochów i alkoholu. To brzmi nadzwyczaj banalnie, ale to właśnie ona przytrzymuje mnie przy życiu z dala od wszelkiego badziewia, które zatruwa mój umysł i ciało.
   -Mikey, mogę cię o coś zapytać? Tylko nie denerwuj się i nie próbuj zgrywać detektywa. Pytam z czystej ciekawości – brat popatrzył na mnie, jakbym właśnie wyznał mu, że jestem kobietą. Ale to zupełnie inna bajka.
   -A o co dokładnie ci chodzi?
   -Ostatnio często widuję was na rozmowach z Lyn-Z i nie wiem, co mam o tym myśleć. Oczywiście cieszę się, że tak dobrze się dogadujecie i w ogóle, ale kiedy tylko ja pojawię się w pobliżu, nagle zmieniacie temat lub w ogóle ucinacie wątek i rozchodzicie się w różnych kierunkach. Powiesz mi o co chodzi?
   -O co ma chodzić? O nic nie chodzi. Owszem, czasem pogadamy z Lyn-Z na jakieś nasze wspólne tematy, bo w końcu oboje jesteśmy muzykami, ale nic poza tym. Chwila, Gerry. Ty chyba nie myślisz, że ja i Lyn-Z…
   -Nie, to nie to mnie gryzie. Znam cię i doskonale wiem, że nie zrobiłbyś mi takiego świństwa. Ale coraz częściej nachodzą mnie takie pesymistyczne myśli, że ona chce ode mnie odejść. Od kilku dni jest jakaś przygnębiona i w ogóle trudno, żeby miała jakikolwiek kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. A może usłyszałeś coś, jak Lyn-Z rozmawiała z Al. i mówiła jej coś na ten temat? Może Alicia sama zwierzała ci się z czegoś?
   -Gee, Lyn-Z cię kocha i na pewno nie będzie chciała od ciebie odejść. Więc odpędź od siebie te myśli i przestań świrować. Nie, nie słyszałem żadnej ich rozmowy i Alicia również z niczego mi się nie zwierzała. Logiczne, że wszelkie plotki i pogaduszki chcą zachować jakby w sekrecie.
   -Więc jak wytłumaczysz mi jej zachowanie?
   -Wiesz dobrze, jakie są kobiety. Nigdy im nie dogodzisz i trudno jest je rozgryźć. A ty za bardzo dramatyzujesz i dopada cię stres. Wyluzuj trochę, bo zaraz wymyślisz i zrobisz coś głupiego, czym tylko sobie zaszkodzisz.
   Michael miał zupełną rację. Ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, jakby to wstrętne cholerstwo nie odstępowała mnie nawet na krok. To koszmarne uczucie, ale co mogłem poradzić? Za bardzo dramatyzowałem? Bardzo możliwe. Lyn-Z jest da mnie szalenie ważna i najzwyczajniej w świecie boję się ją stracić. Jest dla mnie tak ważna, że przez to wszystko chyba zaczynam popadać w lekką paranoję. Musze się opanować. Odpędzić od siebie wszelkie złe domysły na ten temat i zająć myśli czymś zupełnie innym. Tylko czym? Kiedyś myślałem cały czas. Na każdy temat. Później świat obrócił się o 180 stopni. A może by tak napisać nową piosenkę? Tak, to doskonały pomysł. Wstałem z kanapy, założyłem bluzę i zacząłem iść w stronę schodów, kiedy młodszy brat zauważył moją próbę zniknięcia.
   -Idziesz gdzieś?
   -Mhm. Chcę napisać nową piosenkę. Coś czuję, że tym razem to może być naprawdę świetny kawałek.
   -Widzę, że mój starszy braciszek powoli odzyskuje siły i zaczyna wracać do formy. Powodzenia.
   Zgodnie z pomysłem poszedłem do pokoju i szczelnie zamknąłem drzwi. Podszedłem do biurka, które jak zwykle było zawalone stertą papierów i innych dziwnych rzeczy. Odgarnąłem ręką bałagan i usiadłem na krześle. Sięgnąłem po plik czystych kartek i długopis. Zaczęły się schody. Chcę napisać piosenkę, ale tak na dobry układ, nie mam na nią żadnego pomysłu. Wstałem z krzesła i podszedłem do kurtki, z której wyciągnąłem paczkę papierosów. Następnie otworzyłem okno, aby cały dym mógł zmieszać się z powietrzem. Obserwowałem ruchliwe życie w Newark.
   Nagle jakoś to tak wyszło, że wzięło mnie na wspomnienia. Przypominałem sobie wszystkie chwile sprzed około 3 miesięcy. Nieudana próba, wizyta Franka i pomysł z odwykiem. A potem koncert i nowy sens życia. Tak, to był zdecydowanie mój ulubiony moment w życiu. Na całe szczęście nadal trwa.
   Po chwili zwróciłem uwagę, że papieros, który jeszcze przed chwilą żarzył się między moimi palcami, właśnie dogasał. Wyrzuciłem go gdzieś na zewnątrz i zostawiając otwarte okno wróciłem do mojego poprzedniego zajęcia.
   Siedziałem w zupełnej ciszy, wpatrując się w leżące przede mną białe pole i zastanawiałem się, jak najlepiej zacząć. Cóż, początki zawsze były dla mnie najtrudniejsze. Reszta sama pchała mi się na język.
   Godziny mijały a ja miałem już jakieś pół tekstu. Jak się okazało, moja teoria na temat pisania po raz kolejny się sprawdziła. Za chwilę usłyszałem dźwięk naciskanej klamki, a następnie otwieranych drzwi.
   -Nie przeszkadzam ci?
   -Nie – odparłem i zabrałem się za dalsze pisanie piosenki, nie zwracając uwagi na to, co w obecnej chwili robi moja miłość.
   -Piszesz nową piosenkę?
   -Próbuję. Na koniec wprowadzę jeszcze kilka poprawek, później dam tekst Frankowi, żeby napisał do tego muzykę, choć w głowie świta mi już pewien pomysł i kto wie, może kiedyś znajdzie się na jednej z naszych płyt. Pod warunkiem, że z tego cokolwiek wyjdzie.
   -Na pewno wyjdzie. Zresztą, świetnie sobie z tym radzisz. –Lyn-Z podeszła bliżej i rękoma objęła mnie w pasie. –Zaśpiewasz mi kawałek?
   -Serio chcesz posłuchać?
   -Tak, bardzo.
   -Więc dobrze, zaśpiewam ci.
When the lights go out
Will you take me with you?
And carry all this broken bone
Through six years down in crowded rooms
And highways I call home
Is something I can't know till now
Til you pick me off the ground
With brick in hand, your lip gloss smile
Your scraped-up knees and

If you stay
I would even wait all night
Or until my heart explodes
How long?
Until we find our way
In the dark and out of harm
You can runaway with me…
   -… Anytime you want – dokończyła.
  .-Pamiętasz jeszcze?
   -I nigdy nie zapomnę.

środa, 5 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 5

   -Gee? Gee, wstawaj. Już późno.
   -Co? Która godzina? –przeciągnąłem się leżąc na miękkiej pościeli. Oczy nadal miałem zamknięte i póki co, nie miałem najmniejszego zamiaru ich otwierać. Byłem potwornie leniwy.
   -Nie wiem, chyba coś koło południa.
    -No i co? Spieszy ci się gdzieś? Mikey wyszedł na uczelnię. Jesteśny sami.
   -A Alicia?
   -Pewnie też wyszła. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, gdzie się teraz podziewa.
   Lyn-Z obdarzyła mnie jednym ze swych pięknych uśmiechów, podczas gdy ja wciąż leżałem, a ona obmyślała plan działania. Nigdy nie sądziłem, że rozmowa może tak bardzo zbliżyć do siebie dwóch zupełnie nieznanych sobie ludzi. Z każdą chwilą nabierałem większej pewności, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę swojego życia. Dziewczyna wstała z łóżka, chcąc zapewne wyjść do łazienki. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, by położyła się na mnie całym ciężarem swego ciała. Swoją drogą, była zadziwiająco lekka.
   -Jesteś w moim pokoju, gdzie panują moje zasady. Więc nigdzie stąd nie wyjdziesz, dopóki nie dostaniesz wyraźnego pozwolenia z mojej strony, zrozumiano? –Musnąłem jej wilgotne wargi swoimi i wróciłem do podziwiania jej wesołych oczu.
   -Zrozumiano. –odparła i odwzajemniła pocałunek.
   Właśnie tak zaczęła się nasza poranna rozgrzewka przed kolejnym dniem. Obdarowywałem jej szyję kolejnymi pocałunkami, podczas gdy ona wplatała swe smukłe palce w moje włosy. Schodziłem coraz niżej i niżej, trzymając ręce na jej szczupłych biodrach. Byłem pod wrażeniem jej zwinności. Przez cały ten czas leżała na mnie i wiła się w najróżniejszych pozycjach. Wzdychałem lekko, gdy ręką zaczęła schodzić do mojej męskości.
   Podnieśliśmy się i szybko pozbawiłem ją mojej koszulki, w której spała, a następnie bielizny. Brunetka niewiele myśląc zrobiła ze mną to samo. Z impetem padliśmy na łóżko. Jak dzikie zwierzęta domagaliśmy się swych ciał. Odgarnąłem z jej twarzy kilka czarnych kosmyków, bym mógł zajrzeć w jej pełne euforii i podniecenia spojrzenie. Gdy tylko to zrobiłem, uśmiechnęła się do mnie zawadiacko i nachyliła się. Kilka razy musnęła ustami moją twarz, po czym szepnęła mi do ucha:
   -Nie bądź taki nieśmiały. Pokaż, na co cię stać.
   Te słowa zadziałały na mnie z natychmiastowym efektem. Obróciliśmy się tak, by teraz to ona leżała na plecach. W zupełnym negliżu wyglądała jak grecka bogini Afrodyta. Jej szczupłe ciało pokryte różnobarwnymi rysunkami było tak idealne, że przyprawiało mnie o zawrót głowy. Raz po raz przekrzykiwaliśmy się jękami i okrzykami podniecenia. Również głośno wypowiadaliśmy swoje imiona i inne pieszczotliwe słowa. Po chwili podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym moja kochanka zrobiła dokładnie to samo. Usiadła mi na kolanach i oparła się o mój tors, tym samym przypierając mnie do ściany. Powoli i zmysłowo zaczęła pieścić moje przyrodzenie. Czułem, jak krew uderza mi do członka, jak sztywnieje. Wtedy też popatrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnęliśmy się do siebie i już wiedziałem, że to ten moment.
   Przyciągnąłem ją bliżej swojego ciała. Uniosłem ją lekko ku górze i szybkim ruchem wszedłem w nią. Położyłem ręce na jej biodrach, podczas gdy jędrne pośladki Lyn-Z z impetem uderzały o moje uda, sprawiając mi tym niemałą przyjemność. Byłem w siódmym niebie. Czułem, jak poruszałem się w niej chyba we wszystkie możliwe kierunki, doprowadzając ją tym samym do istnego obłędu. Z każdą chwilą coraz bardziej zatapiałem się w jej ciele. Z każdym kolejnym pchnięciem czułem wszystkie dreszcze, jakie przechodziły przez jej ciało. Zorientowałem się, że za chwilę to będzie koniec i nadejdzie kres naszemu rozkosznemu upojeniu. Z dużą niechęcią przywitałem się z tą okrutną prawdą. Nadeszła chwila, w której oboje szczytowaliśmy, a wtedy razem krzyknęliśmy z podniecenia i z mojego penisa wypłynęła lepka substancja mlecznej barwy.
   Delikatnie odsunąłem się od rozgrzanego ciała kochanki, by móc choć na chwilę odsapnąć. Gdy wreszcie oboje zaczerpnęliśmy trochę tchu, ponownie ująłem dłońmi jej twarz i jeszcze raz pocałowałem.
   -Może wyskoczymy na miasto i razem zjemy lunch? – zaproponowała. Przyznam, że ta propozycja wydała mi się bardzo interesująca.
   -Chętnie. Ale tylko we dwoje – odparłem i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. –A teraz pozwól, że wyjdę do łazienki i postaram się szybko ogarnąć.
   Wstałem z łóżka i w pośpiechu chwytając rzucone na krześle ciuchy i wyszedłem do łazienki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą żadnej świeżej koszulki, czy nawet bluzy. Już miałem wrócić się i przeszukać szafę w poszukiwaniu jakiegoś ciuchu, gdy nagle usłyszałem, że dzwoni telefon. Po cichu podszedłem do drzwi, by podsłuchać rozmowę ukochanej.
   -Tak, słucham? Uspokój się, dobrze? Nie jestem twoją własnością, więc robiąc przerwę w trasie mogę iść gdzie chcę, z kim chcę i nocować u kogo chcę. Niech to wreszcie do ciebie dotrze! Męczysz mnie takimi telefonami już od kilku miesięcy, ale zrozum, że z mojej strony nie masz co liczyć na nic więcej prócz przyjaźni, choć i to zaczynasz tracić.
   Powoli wyszedłem z łazienki udając, że o niczym nie wiem. Na początek podszedłem do szafy szukając jakiejś koszulki. Po chwili odwróciłem głowę w stronę ukochanej i zauważyłem, jak po jej policzkach płyną słone łzy.
   -Kochanie, kto dzwonił?
   -To Jimmy. Znów robi mi wyrzuty, bo spędziłam noc w innym miejscu niż nasz van. Gerard, ja już mam tego dosyć. Wiem, że on się we mnie podkochuje, ale to zaczyna przekraczać granice zdrowego rozsądku. Czasem nie mogę wyjść nawet do toalety, bo zaraz zaczyna się przesłuchanie typu: gdzie, z kim, po co, dlaczego? Co ja mam robić? –wybuchła płaczem i podbiegła do mnie tuląc się w moje ramiona. Byłem zaskoczony jej wyznaniem. To znaczy domyślałem się, że między nimi jest coś na rzeczy, i że Lyn-Z raczej tego nie odwzajemnia. Ale nie spodziewałem się, że ta sprawa jest aż tak poważna. Otarłem jej łzy i lekko uniosłem jej głowę ku górze, łapiąc za podbródek.
   -Nie możesz się poddać i ulec mu. Musisz jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim i ewentualnie zagrozić, że jeśli to się nie skończy, pójdziesz na policję i posądzisz go o napastowanie. Myślałaś też nad odejściem z zespołu?
   -Tak, rozważałam takie wyjście. Ale jeśli to zrobię, to skąd wezmę pieniądze na utrzymanie i gdzie będę mieszkać? Nie mam żadnego wykształcenia, bo z miłości do muzyki rzuciłam studia na drugim roku psychologii. Nikt nie przyjmie takiej basistki jak ja z niezbyt interesującą przeszłością. Moja praca jest możliwa jedynie w show – biznesie.
   -Więc odejdź z zespołu i zamieszkaj u mnie.
   -A co z pracą? Pieniędzmi? Nie mogę wiecznie być na czyimś utrzymaniu. Muszę w końcu się usamodzielnić i zacząć być niezależną.
   -O to się nie martw, poradzimy sobie. A teraz zbieraj się, bo jest już późno i przydałoby się wreszcie coś zjeść.
   -Gee?
   -Tak?
   -Kocham cię.
   -Ja ciebie też.

   Kiedy najedzeni wróciliśmy do domu, na dworze było już ciemno i powoli zaczynały nadchodzić chłodne i długie wieczory. W środku natknęliśmy się na Michaela i Alicię, którzy siedząc na kanapie oglądali jakąś marną komedię romantyczną.
   Gee, jeśli mam się przeprowadzić do ciebie, to musiałabym pojechać po swoje rzeczy. Pojedziesz tam ze mną? Trochę boję się jechać sama, szczególnie jeśli mam im powiedzieć, że odchodzę.
   -Jasne, weźmiemy ze sobą Michaela, bo spośród naszej dwójki tylko on ma prawo jazdy i przeważnie jest na mnie skazany, gdy chcę gdzieś jechać. Poczekaj tu chwile, zaraz to załatwię. Mikey! Nie ociągaj się i chodź tu na chwilę.
   -Uhh…. Czego znowu ode mnie chcesz? Nie wystarczy ci, że dziś rano siłą wygoniłeś mnie na uczelnię? I wiesz, zdziwię cię, ale pamiętają tam jak wyglądam i jak mam na imię.
   -To fajnie, ale nie o to mi chodzi. Potrzebujemy podwózki, znaczy się ja i Lyn-Z. Musimy zabrać stamtąd jej rzeczy.
   -Stamtąd, to znaczy skąd i gdzie chcecie je zawieść? Jeśli mam wykonywać jakiekolwiek usługi, muszę znać dokładne szczegóły.
   -Najpierw pojedziemy do ich vana, gdzie Lyn-Z ma wszystkie swoje rzeczy. Tam załatwimy z nimy pewną bardzo ważną sprawę i przywieziemy wszystko tutaj. A tak, nie zdążyliśmy wam jeszcze o tym powiedzieć. Al., od teraz nie jesteś skazana wyłącznie na męskie towarzystwo. Lyn-Z wprowadza się do nas.
   -Jak to wprowadza się? Tutaj? –zapytała zaskoczona.
   -Masz coś przeciwko?
   -Nie, to nie o to chodzi. Jestem raczej zdziwiona. Chwila, czy to znaczy, że wy…
   -Tak, jesteśmy parą. Jeszcze jakieś pytania? Wybacz, ale trochę nam się spieszy.
   -Ok., w takim razie jedźcie. Mikey, tylko bądź ostrożny i wróćcie szybko. Trzeba oblać wasz nowy związek i nową lokatorkę –oświadczyła na koniec z nieukrywaną radością, po czym we trójkę wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Regent Street, gdzie dziś miało skończyć się prześladowanie mojej ukochanej.
   Przyznam, że troska o kogoś innego prócz siebie, na kim naprawdę ci zależy i czujesz, że ta osoba jest dla ciebie wszystkim, to naprawdę wspaniałe uczucie. Jeszcze nigdy nie miałem okazji go doświadczyć. To chyba nawet dobrze, bo kto wie, z kim spędzałbym teraz czas? Lyn-Z to wspaniała kobieta, dla której gotów jestem zrobić dosłownie wszystko, co tylko ona mi każe. Kiedyś koniecznie musze podziękować mojemu bratu i jego dziewczynie. Szczególnie Alicii. Gdyby nie ona i jej pomysł, by zabrać mnie na koncert tej kapeli, zapewne nigdy nie poznałbym Lyn-Z, nie tworzyłbym z nią wspaniałego związku i nie myślałbym teraz o naszej wspólnej przyszłości, jaką oboje planujemy.
   Muszę też przyznać, że nawet nie potrzebuję iść na żaden odwyk narkotykowy czy alkoholowy. Dlaczego? Cóż, to banalnie proste. Odkąd jestem z moją czarnowłosą pięknością, jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się napić wódki czy sięgnąć po narkotyki. Jestem zbyt pochłonięty spędzaniem czasu z nią. Koniecznie muszę o tym powiedzieć Frankowi, ponieważ nadal mam jego pieniądze, które miały iść na odwyk, a w efekcie wydałem je na Lyn-Z. Podsumowując, miłość to najlepszy narkotyk i nie mam zamiaru z niego rezygnować.

sobota, 15 lutego 2014

Informacja

Moi drodzy czytelnicy!
W związku z feriamii zimowymi, które zaczynam 17 lutego, zawieszam działalność bloga na okres 2 tygodni. Ten czas chciałabym przeznaczyć na odpoczynek, którego bardzo potrzebuję. Również nie wiem, czy będę miała dostęp do Internetu. Nie chciałabym zawieść Was brakiem kolejnych części "Raz, dwa, trzy, zginiesz TY".
Jednocześnie chciałabym Wam bardzo podziękować. Jestem Wam wdzięczna za tak wysoki licznik odwiedzin, jaki ten blog zdążył osiągnąć w ciągu miesiąca (bo tyle istnieje). Z uśmiechem na twarzy czytam Wasze komentarze. Jest mi niezmiernie miło, że moja twórczość przypadła Wam do gustu. Nadal czekam na kolejne opinie, zarówno te pozytywne, jak i negatywne.
Jeszcze raz wszystkim dziękuję, bo każdy ma swój osobisty wkład w tworzenie bloga. Życzę Wam miłych i bezpiecznych ferii oraz krótkich dni w szkole. ~Zombie Queen

środa, 12 lutego 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 4

   Było mi przy niej tak piekielnie dobrze. Nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów, by opisać mój stan. Prawdopodobnie dlatego, że takie określenia po prostu nie istniały.
   Dziewczyna usiadła mi na kolanach. Włożyłem ręce pod jej bluzkę, by móc bardziej przyciągnąć ją do siebie, a ona wplatała swe dłonie w moje czarne włosy. Całowaliśmy się z taką zachłannością, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Pragnąłem tylko jednego. By ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie skończyła. Nareszcie znalazłem kogoś podobnego do mnie, kto przeszedł w życiu to samo, co ja i potrafi mnie zrozumieć. Już wiedziałem, ile ta kobieta dla mnie znaczy, choć tak naprawdę nie wiedziałem o niej zupełnie nic. To nie był dla mnie problem.
   Obudziłem się rano z potwornym bólem głowy, któremu towarzyszył kac. Żałowałem, bo obecnie nie pamiętałem zupełnie nic z wczorajszej nocy. Może, gdy dam radę trochę się już ogarnąć, jakieś wspomnienia jednak do mnie powrócą.
   Jak już wcześniej wspomniałem, miałem potwornego kaca. To dziwne, bo nie przypominam sobie, żebyśmy pili alkohol. Ręką wymacałem komórkę na mojej szafce nocnej. Zegarek wskazywał dokładnie 13:26. Jakie szczęście, ominęło mnie śniadanie. Dziś jest kolejny dzień, gdy w kuchni urzęduje mój młodszy brat Michael. Nawet jego dziewczyna nie przeżyje tylu dni żywiąc się jedynie jego tostami. Ten idiota nie potrafi wyhodować nic innego.
   Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Dziś postanowiłem założyć czarną koszulkę z krótkim rękawem, zwykłe czarne spodnie i jakąś koszulę. Chwyciłem za zeszyt i zszedłem na dół, gdzie panowała idealna cisza. Bez większego namysłu podążyłem w stronę kuchni, gdzie zaparzyłem sobie świeżą kawę. Usiadłem pod ścianą, jak zwykłem to robić i zacząłem przeglądać kartki.
   Pamiętałem, że gdy Lyn-Z go przeglądała, wzięła długopis i coś w nim zapisała. Nie mogłem znaleźć jej notatek. Upiłem łyk gorącego napoju z kubka, po czym o mały włos go nie wyplułem. Jak się okazało, stworzonym przez nią zapiskiem był jej numer telefonu z adnotacją „zadzwoń szybko”. Nie czekałem ani chwili dłużej. Jeszcze raz sprawdziłem godzinę na zegarku i zadzwoniłem pod zapisany numer. Moją jedyną nadzieją było, by jak najszybciej odebrała telefon. Te durne dźwięki, gdy czekasz na połączenie doprowadzały mnie do szału.
   -Słucham? –nagle w słuchawce odezwał się zbawienny głos. Nie wierzyłem, że odebrała. Byłem podniecony jak dziecko, które dostaje na urodziny wymarzony prezent. Zupełnie mnie zatkało. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć i ze zdenerwowania zacząłem się jąkać.
   -Lyn… Lyn-Z? Tu Gerard, pamiętasz? Zapisałaś mi wczoraj swój numer w moim notatniku.
   -Gerard? A tak, pamiętam. Cieszę się, że dzwonisz.
   -Pomyślałem, że moglibyśmy się dziś umówić. Oczywiście jeśli masz czas i ochotę.
   -Chętnie gdzieś wyjdę. Muszę trochę odpocząć od zespołu. Możemy spotkać się w parku niedaleko centrum?
   -Jasne. Pasuje ci 16?
   -Jak najbardziej. Do zobaczenia, kochanie.
   Rozłączyła się. Może to i lepiej, zszokowała mnie ostatnimi słowami. „Do zobaczenia, KOCHANIE”? To nie mogła być prawda. Poznaliśmy się dopiero wczoraj. Fakt, spędziliśmy ze sobą dosyć dużo czasu i zdążyliśmy już dobrze się poznać, ale żeby mówić do siebie „kochanie”? Nie ukrywam, obdarzałem ją pewnym uczuciem, które jak sądzę, było prawdziwe. Ale nie spodziewałem się, że to zadziała w dwie strony.
   Wstałem z podłogi i ruszyłem do łazienki. Nie chciałem jej w żaden sposób zawieść, więc postanowiłem trochę się uszykować. Na początek zacząłem od umycia włosów. Niby robiłem to jakieś 2 dni temu, ale teraz też nie zaszkodzi. Ubrań nie będę zmieniał. Chyba dobrze wyglądam w tym, co teraz. Może nałożę na twarz nieco podkładu, trochę czarnej kredki i nic więcej.
   Wyszedłem z łazienki i poszedłem do pokoju. Zegarek wskazywał 15:00. Sądząc, że samo dojście na miejsce zajmie mi jakieś 40 minut, pozostało mi zaledwie 20 minut na dalsze przygotowania. Pomyślałem, że głupio byłoby iść na spotkanie z pustymi rękami. Ale co mógłbym kupić takiej kobiecie jaką jest Lyn-Z? Była ostrą, ale jednocześnie słodką laską. Kwiaty automatycznie odpadały. Hmm… może jakiś pluszak? Kompletnie nie znam się na płci przeciwnej. To kolejny dowód na mej liście świadczący o poziomie zawartego we mnie idiotyzmu.
   50 minut. Ostatecznie zdecydowałem się na pluszaka. Na moje szczęście sklep z takimi zabawkami był tuż za rogiem, więc nie miałem daleko. Do ostatecznego wyjścia również nie zostało mi zbyt wiele czasu. Od razu chwyciłem za torbę i podążyłem do przedpokoju. Założyłem trampki, wziąłem kurtkę i nie zostawiając Michaelowi żadnej wiadomości, wyszedłem z domu.
   W sklepie mieli bardzo duży wybór pluszowych przytulanek. Jak już wspomniałem, nie znam się na takich rzeczach i trudno było mi wybrać coś odpowiedniego. Stałem przed półką jak ostatni debil i tępo wpatrywałem się w futrzane zabawki.
   -Czy mogę panu w czymś pomóc? –usłyszałem miły głos ekspedientki. Odwróciłem głowę w jej kierunku i uśmiechnąłem się lekko.
   -Chciałbym kupić coś dla dziewczyny, ale nie potrafię nic wybrać. Może pani coś wybierze?
   -Z miłą chęcią. Jaka jest pańska wybranka?
   Jaka jest moja „wybranka”? Niby nie jest to trudne zadanie, ale w chwili obecnej nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów na opisanie jej charakteru. Po raz pierwszy od niepamiętnych mi już czasów musiałem na nowo wytężyć mój w większości martwy już umysł.
   -Jaka ona jest… Miła, pogodna, ma przepiękny uśmiech. Jest drapieżna i ostra, ale jednocześnie łagodna i słodka. Rozumie pani o co mi chodzi?
   -Oczywiście. –ekspedientka odwzajemniła mój wcześniejszy uśmiech i rozejrzała się po półkach. Po chwili sięgnęła misia, który niby wyglądał jak wszystkie inne i nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale miał w sobie coś wyjątkowego. Coś, co dostrzegałem również w Lyn-Z.
   –Może ten?
   -Tak, myślę, że jest idealny. Ile płacę? –oboje podeszliśmy do kasy, a ja po drodze wyciągnąłem portfel z kieszeni. Jedyne pieniądze jakie się w nim znajdowały to te od Franka. Obiecałem mu, że opłacę nimi odwyk. Ale kto wie, czy tym odwykiem nie będzie właśnie ona?
   -Chwileczkę, już sprawdzam. To będzie 25$. Zapakować? Może dodać jakąś wstążeczkę?
   -Tak, poproszę czerwoną. I gdyby mogła pani zawiązać ją na kokardkę pod szyją.
   Szybkim krokiem wyszedłem ze sklepu i zmierzyłem w stronę centrum. Do umówionej godziny zostało mi zaledwie 30 minut, więc musiałem trochę przyspieszyć tempo. Schowałem prezent dla Lyn-Z do torby i zacząłem biec, by być choć kilka minut przed czasem. Coś mi podpowiadało, że to nie był najlepszy pomysł zważając na fakt, że od kilku lat byłem biernym palaczem i pojemność moich płuc uległa znacznemu zmniejszeniu.
   Desperacko popatrzyłem na wyświetlacz telefonu. Według zegarka zostało mi 15 minut. To niewiele czasu będąc od parku jakieś 2km. Spiąłem w sobie wszystkie mięśnie i pobiegłem ile sił w nogach.
   Na miejscu byłem 5 minut przed czasem. Na szczęście czarnowłosej jeszcze nie było. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego, podczas gdy ktoś zaszedł nie od tyłu i zakrył mi oczy.
   -Zgadnij, kto to? –słodkiego głosu brunetki nie dało się pomylić z nikim innym. Od razu wiedziałem, do kogo on należy.
   Zostawiłem palącego się papierosa w ustach i położyłem ręce na jej aksamitnych dłoniach. Powoli obróciłem się przodem do niej. Wyrzuciłem niedopałek na chodnik zadeptując go butem i objąłem ją delikatnie w pasie. To zadziwiające, jak chudą wręcz istotą była Lyn-Z. Przyciągnąłem ją bliżej siebie i bez dłuższego namysłu wtuliłem się w jej ciepłe ciało.
   -Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że przyszłaś. Przyniosłem ci małą niespodziankę. –Wyciągnąłem z torby małą przytulankę z czerwoną kokardką i podałem. Ulżyło mi w duchu, bo prezent chyba przypadł jej do gustu, skoro się uśmiechnęła.
   -Och! Jest cudowny! Uwielbiam takie misie, bardzo ci dziękuję. –Dziewczyna rzuciła mi się na szyję i pocałowała mnie w policzek. I znów to uczucie. Ciepło, które wychodziło z serca i rozchodziło się po całym organizmie.
   -Pójdziemy się przejść? –zapytałem nagle speszony jej reakcją. –Później możemy pójść do mnie, jeśli będziesz miała ochotę.
   -Z miłą chęcią. Przy okazji zobaczę, gdzie mieszkasz.
   Krążyliśmy po parku chyba 3 godziny. Sam nie wiem kiedy i jak to zleciało. Lyn-Z przez cały ten czas ściskała w dłoniach przytulankę, którą w końcu postanowiła nazwać Bandit (właśnie tak chciałaby nazwać swą córkę, o której zawsze marzyła), a ja obejmowałem ją ramieniem. Byłem przy niej tak cholernie szczęśliwy.
   Po dzisiejszym spacerze dowiedziałem się o niej jeszcze więcej. Podobno kilka lat temu jej stosunki z rodziną uległy pogorszeniu i nie utrzymuje kontaktu z rodzicami. Czasem zadzwoni do młodszej siostry, ponieważ ta dużo dla niej znaczy i nie chce jej stracić. Poza tym przez kilka miesięcy tułała się po najdziwniejszych miejscach Ameryki z najdziwniejszymi ludźmi. Codziennie myślała jak przeżyć każdy kolejny dzień. Jej przeszłość raczej nie należała do tych najlepszych. Tak samo jak i moja.
   Spojrzałem w niebo, gdy na twarzy poczułem pierwsze mokre krople deszczu.
   -Chyba zaraz zacznie padać. Nie jest ci zimno? Jesteś lekko ubrana. –Zdjąłem z siebie kurtkę i nakazałem swej towarzyszce ją założyć. –Trzymaj. Będzie ci choć trochę cieplej. W ogóle najlepiej będzie jak pójdziemy teraz do mnie.
   -Jeśli tylko zaoferujesz mi kubek ciepłej kawy, pójdę za tobą choćby i na koniec świata.
   -Hmm… bardzo mi to odpowiada. Póki co, choć za mną do mojego domu.
   Objąłem ją ramieniem i szliśmy tak sobie w deszczu jakieś 3km. W międzyczasie bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Teraz spokojnie mogłem powiedzieć, że kochałem w niej dosłownie wszystko. Kochałem jej śmiech, oczy, włosy, charakter. Kochałem jej ręce, usta i te słodkie, lekkie dołeczki, które tworzyły się na jej twarzy za każdym razem, gdy tylko się uśmiechała.
   Niesamowicie żałowałem, że czas tak szybko mijał, gdy byłem w jej towarzystwie. Jednak jak później się okazało, to nie był dla nas problem. Mindlessi postanowili zrobić sobie na razie przerwę w koncertowaniu, więc na jakieś dwa tygodnie zostali w Newark. Jednocześnie oznaczało to dla mnie dwa tygodnie spędzone z Lyn-Z.
   Rozmowa o wszystkim i o niczym pochłonęła nas tak bardzo, że jeszcze chwila i minęlibyśmy dom, do którego zmierzaliśmy.
   -To tutaj. Wnętrze może nie jest najpiękniejsze, ale da się żyć. Mój pokój jest na dole, w piwnicy a łazienka na górze. Zaraz coś ci poszukam i przebierzesz się z tych mokrych ubrań, a później zrobię nam coś ciepłego do picia. Nie mogę pozwolić, żebyś się rozchorowała. – Podszedłem do niej i obejmując ją w talii, przyciągnąłem do siebie. Chciałem ją pocałować, ale ona mi przeszkodziła, kładąc swój palec na moich ustach.
   -Gdybym się rozchorowała, nie mogłabym zostać w naszym vanie, bo tam nie ma odpowiednich warunków i musiałbyś przygarnąć mnie do siebie.
   Oboje wyczuliśmy, że chodzi nam po głowie dokładnie ta sama myśl. Czy nasze zachowania oznaczały, że Lyn-Z może podzielać moje uczucia? Miałem wielką nadzieję, że tak właśnie było.
   -Idź na górę do łazienki, zaraz przyniosę ci ubrania.
   Tym razem to ja nie pozwoliłem jej nic powiedzieć. Z tą różnicą, że ja zamknąłem jej usta swoimi. Z niechęcią wypuściłem ją ze swych ramion i poszedłem do pokoju w celu znalezienia odpowiedniej koszulki i spodni. Co prawda ja nosiłem większy rozmiar, ale chyba nie było zbyt wielkiej różnicy między naszą dwójką.
   -Kładę ci ubrania pod drzwiami. Chcesz kawy?
   -Chętnie się napiję. Dzięki, kotku.
   Nowa sytuacja bardzo mi odpowiadała. Nareszcie od długiego czasu mogłem przyznać, że byłem w pełni szczęśliwy. Nie pamiętam, by takie same uczucia kiedykolwiek mi towarzyszyły. Nawet, gdy napisali do mnie pismo z CN, że chcą wyemitować moją kreskówkę, nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili.
   Poszedłem do kuchni i zagotowałem wodę. Przygotowałem dwa kubki, do których wsypałem tę samą ilość brązowego proszku. Czekając aż woda się zagotuje, podszedłem do okna. Zawsze przy nim stałem, gdy robiłem sobie kawę. Tym razem nie działo się nic ciekawego. Padał rzęsisty deszcz, więc wszyscy mieszkańcy miasta chowali się w domach. Nawet samochody nie przejeżdżały teraz tak często jak zwykle to bywało.
   Zalałem kubki wrzątkiem i zamieszałem łyżeczką. Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Pomyślałem, że to Lyn-Z właśnie wychodzi z łazienki, więc chwyciłem za uchwyty i wyszedłem z kuchni. Myliłem się. Mój młodszy brat postanowił właśnie wrócić ze swoją dziewczyną do domu. Jednak w tym samym momencie po schodach zeszła Lyn-Z w moich ciuchach i z rozpuszczonymi, mokrymi włosami. Zdziwiła się na ich widok, nie mniej niż ja.         -Nie wierzę własnym oczom. Czyżby mój brat znalazł sobie dziewczynę?
   -Zamknij się, palancie. Nie jesteśmy razem. Spotkaliśmy się przypadkiem, chwilę rozmawialiśmy i zaczęło padać, więc zaprosiłem ją do nas. Jeszcze jakieś pytania, detektywie? Jeśli nie, to zbieraj zabawki i idź do siebie.
   Nie rozumiałem czemu, ale nagle z twarzy brunetki zniknął uśmiech. Przecież nie powiedziałem nic złego. Jedyne, co nie zgadzało się z prawdą było to, co powiedziałem o naszym spotkaniu. Ale zrobiłem to, bo w przeciwnym razie Michael uwziąłby się na naszą dwójkę. Podałem dziewczynie kubek z gorącym napojem i usiadłem obok niej na łóżku. Emanowało od niej pięknym zapachem kobiecości i ciepłem.
   -Powiedziałem coś nie tak? –zapytałem niepewnie. Nie wiedziałem czy chcę poznać prawdę, ale musiałem.
   -Nie wiem czy powiedziałeś tak, czy nie tak. Ale sądziłam, że łączy nas coś więcej niż zwykła znajomość. Szczególnie po tym, jak dużo ci o sobie opowiedziałam. Jeszcze nikomu tyle nie powiedziałam o mojej przeszłości co tobie.
   Przyznaję, że całkowicie mnie zamurowało. Byliśmy dorosłymi ludźmi, a nasza inteligencja była na poziomie przedszkolaka. Przynajmniej, jeśli chodziło o mnie. Że też wcześniej nie zauważyłem, że między nami buduje się poważniejsza więź.
   -Przepraszam. Nie wiedziałem, jak mam wybrnąć z tej sytuacji. Poza tym, nie chciałem decydować za nas dwojga, nie znając twojej konkretnej decyzji.
   -Czyli, że…
   -Jak najbardziej. Kocham cię najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie, bym mógł dalej bez ciebie żyć. Jesteś największym szczęściem, jakie mnie do tej pory spotkało, rozumiesz?
   -Ja… ja też cię kocham, Gee.
   Jak długo musiałem czekać na ten moment w moim życiu. Cierpliwość jednak się opłaca. Wiem, że Lyn-Z nie zostawi mnie dla pierwszego lepszego, jak zwykły to robić poprzednie dziwki, z którymi się umawiałem. Tym bardziej ja jej nie opuszczę. Za dużo dla mnie znaczy, bym mógł to zrobić, a ja pomimo moich wcześniejszych błędów nie byłem aż takim idiotą.
   Odstawiliśmy puste kubki na stolik nocny obok łóżka i przytuliliśmy się do siebie, wsłuchani w dźwięki muzyki dobiegające z głośników. Powoli zacząłem pieścić jej szyję drobnymi pocałunkami, aż ona zaczęła je odwzajemniać. I znów było tak, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz. Gdy siedzieliśmy w jej pokoju, z plastikowymi kubkami z kawą. I choć tym razem siedzieliśmy w moim pokoju, a kubki były ceramiczne i puste, to uczucia, które wtedy nam towarzyszyły, nie zmieniły się ani odrobinę.