czwartek, 27 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 7

Z powodu braku czasu kolejna część nie mogła ukazać się wczoraj. Bardzo Was przepraszam za opóźnienie i obiecuję, że taka sytuacja więcej się nie zdarzy. Tymczasem zapraszam do czytania. ~Zombie Queen

   Kiedy wstałem rano z łóżka i wszedłem do kuchni, na stole stało przygotowane już śniadanie. Rozejrzałem się po całym domu, ale nikogo nie spotkałem. Zasiadłem więc do stołu i zacząłem posiłek. Zastanawiałem się, gdzie też mogło wszystkich wywiać, ale koniec końców nie wymyśliłem żadnego RACJONALNEGO rozwiązania tej zagadki.
   Podszedłem do szafki chcąc wyciągnąć kubek na zaparzoną wcześniej kawę. Nalałem do połowy gorącego napoju i na nowo zająłem się pochłanianiem przygotowanego posiłku.
   -Sądziłam, że zaczekasz na mnie ze śniadaniem – ze strachu podskoczyłem na krześle. Byłem w szoku, bo byłem przekonany, że jestem zupełnie sam. Jak widać na załączonym obrazku – myliłem się. Nie pierwszy i zapewne też nie ostatni raz.
   -Wybacz, zdawało mi się, ze nikogo nie ma. Zostało jeszcze kilka kanapek. Podać ci kubek?
   -Nie. Dzisiaj obejdę się bez porannej kawy. –Lyn-Z uśmiechnęło się do mnie inaczej niż zawsze, więc trochę się zmartwiłem. Jednak nie dałem tego po sobie poznać. -Byłam w łazience na górze, więc mogłeś mnie nie zauważyć.
   -Bardzo możliwe i w przeciwieństwie do mojej wcześniejszej teorii, twoja brzmi racjonalnie. Przepraszam, ale mam dziś spotkanie w kolejnym wydawnictwie. Nadal próbuję wydać komiks.
   -Uda ci się. Zobaczysz. –odrzekła.
   Pożegnaliśmy się, po czym ja wstałem od stołu i wyszedłem na wcześniej umówione spotkanie.

   -Szczerze przyznam, że zaintrygowała nas pańska propozycja. –Pan Moore, właściciel korporacji podszedł do biurka, z którego wyciągnął plik zszytych kartek. Na samym środku pierwszej strony widniał tak długo wyczekiwany przeze mnie napis: KONTRAKT. –Chcielibyśmy podpisać z panem umowę i tym samym uzyskać zgodę na sprzedaż pańskiego dzieł. Jesteśmy dobrej myśli i prawdopodobnie pańskie historie obrazkowe mogą zawojować światowym rynkiem.
   -Bardzo się cieszę. Przeczytam kontrakt w domu na spokojnie, jeszcze raz przemyślę propozycję i oddzwonię do pana.
   Szybkim krokiem zmierzyłem w stronę drzwi gabinetu, jeszcze raz wymieniliśmy się kilkoma słowami pożegnania, po czym wyszedłem z pomieszczenia, a za chwilę również z potężnego biurowca.
   Byłem niezwykle podekscytowany nowymi okolicznościami. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że chciałem ogłosić to całemu światu tu i teraz. Tylko kogo by to interesowało, że jakiś nędzny muzyk zaczyna spełniać swoje marzenia? Nie wiem tego, ale wiem, komu powinienem o tym powiedzieć – Lyn-Z. To właśnie ona i jej słynny upór zaciągnęły mnie na spotkanie z panem Moorem.
   W pośpiechu zacząłem przeszukiwać wszystkie kieszenie w poszukiwanie telefonu komórkowego. Kiedy już odnalazłem moją zgubę, wybrałem z listy kontaktów numer do ukochanej i czekałem, aż odbierze, podczas gdy ja wsłuchiwałem się w martwy dźwięk łączenia.
   -Gee? Już po spotkaniu? Jak poszło? Podpisali z tobą kontrakt?
   -Spokojnie, nie tak szybko. Tak, jestem już po spotkaniu, ale wszystko opowiem w domu. Właśnie wracam. Będę za jakieś 40 minut.
   Rozłączyliśmy się chyba w tym samym czasie. Ponownie schowałem telefon do kieszeni spodni i rozejrzałem się po okolicy. Wszędzie panował nieopisany zgiełk. Akurat udało mi się dotrzeć na przystanek autobusowy. Według tablicy powinien on być za jakieś 7 minut, więc zaczekam. Zawsze to lepiej niż 40.
   W czasie całej drogi powrotnej myślałem o mojej artystycznej przyszłości, głównie zespołu. Zastanawiało mnie, jaki jest sens wydawania kolejnej płyty? Czy my w ogóle mamy jeszcze jakiś fanów? Kilka miesięcy temu mogłem okazać im zupełny brak szacunku z mojej strony. Pomimo wszystkich tych zajść, które miały miejsce, nadal wierzyłem, że ktoś jeszcze pozostał.
   Dotarłem w końcu do domu i wszedłem do środka. Ściągnąłem kurtkę, którą następnie powiesiłem na wieszaku. Już miałem pójść na górę, kiedy poczułem, że z kuchni dobiegają smakowite zapachy kuchni włoskiej. Zawróciłem w połowie schodów i podążałem śladem włoskiej woni. Widok, jaki zastałem ani trochę mnie nie zdziwił. Moja ukochana jak zwykle stała w kuchni i przygotowywała kolejne dania. Przyznam, że owinięta kuchennym fartuszkiem wyglądała niezwykle pociągająco. Zdecydowanie bardziej, niż kiedykolwiek.
   -Witaj, kochanie.
   -Cześć. Jesteś głodny? Jak ci poszło spotkanie?
   -Wszystko w swoim czasie. Jeszcze wszystkiego się dowiecie. Z jedzeniem poczekam do kolacji. Swoją drogą, gdzie jest Michael i Alicia?
   -Mike poszedł na uczelnię i wróci na kolację. Alicia poszła do sklepu zrobić zakupy na wieczór.
   -Zakupy na wieczór? Czy dziś jest jakiś specjalny dzień lub okazja?
   -Ty mi to powiedz.
   -Niczego ci nie powiem, dopóki nie nadejdzie odpowiednia chwila. Sądzę, że dzisiejsza kolacja będzie ku temu idealną okazją.
   Uśmiechnąłem się zadziornie i poszedłem do naszej sypialni, znajdującej się w górnej części domu. Postanowiłem trochę uporządkować zagracone pomieszczenie. Z trudem znajdowałem podłogę. Zebrałem niepotrzebne papiery jednym machnięciem ręki, które następnie zgniotłem w kulkę. Chciałem wyrzucić je do śmietnika znajdującego się w przedpokoju. Jednak podnosząc do góry klapę ujrzałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach i skutecznie wytrąciło z równowagi. Co w naszym domu robiło opakowanie po teście ciążowym?! Lyn-Z chyba nie… Nie, to niemożliwe. Owszem, kochaliśmy się dosyć często, ale za każdym razem stosowaliśmy zabezpieczenia. Prezerwatywy dają nam 96% gwarancji bezpieczeństwa. Nie mogliśmy znaleźć się w tych nieszczęsnych 4%. Chwila. Jest jeszcze Alicia. To ona jest w ciąży. Tak często rozmawiała z Lyn-Z, a tak rzadko z moim bratem. Pewnie nie wiedziała jak ma mu o tym powiedzieć i chciała poradzić się mojej dziewczyny. Tak, to na pewno jej test. Zapewne będzie chciała wszystko oficjalnie ogłosić podczas wieczornej kolacji.
   Mocno zaczerpnąłem powietrza i powróciłem do wcześniej wykonywanej przeze mnie czynności, czyli sprzątania. Z całych sił starałem się nie myśleć o znalezionym przed chwilą „skarbie”. W tym celu włączyłem płytę The Smashing Pumpkins i porządkowałem kolejne stosy makulatury znajdującej się w naszym pokoju.
   Tym sposobem nawet nie zdążyłem zauważyć, kiedy błękitne niebo spowiły granatowe, wieczorne barwy. Po kilku godzinach usłyszałem również dobiegający z dołu radosny okrzyk Michaela mówiący o jego powrocie do domu. Jego dziewczyna razem z moją przygotowywały stół w salonie. Nie sądziłem, że tak bardzo się polubią. Nie, żeby to w jakiś sposób mi przeszkadzało, wręcz odwrotnie. Chodzi o to, że nie spodziewałem się tak szybkiego obrotu spraw. To zupełnie mnie zaskoczyło, na szczęście pozytywnie.
   -Gee, kolacja gotowa. Mógłbyś zejść już na dół?
   -Tak, zaraz będę.
   Podszedłem jeszcze do torby, którą miałem dziś na potkaniu i wyjąłem z niej otrzymany kontrakt. Wziąć go ze sobą na dół czy lepiej zaczekać? Z drugiej strony, Lyn-Z czekała dziś tak długo, więc ile jeszcze mógłbym trzymać ją w tej morderczej niepewności? Obawiam się, że doprowadzenie do ostatecznego etapu jej cierpliwości przyniosłoby skutki wręcz katastrofalne, a tego bym nie chciał.
   -Gerard, pospiesz się!
   -Już idę! –odparłem i ostatecznie zdecydowałem się wziąć umowę ze sobą. Być może będzie to dobry sposób na miłe rozpoczęcie dzisiejszego wieczoru. –Przepraszam, że tak długo czekaliście. Miałem mały problem.
   -Dobrze, że już jesteś kochanie. A teraz opowiedz, jak ci poszło spotkanie?
   -Więc jednak poszedłeś? Sądziłem, że sobie odpuścisz i poddajesz się z wydawaniem komiksu. –Mój młodszy brat nigdy nie grzeszył wiarą w moje marzenia
   -Nie miałem najmniejszego zamiaru czegokolwiek sobie odpuszczać, ponieważ w takim wypadku stałbym się ofiarą śmiertelną z rąk Lyn-Z. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to… -W tym momencie wyciągnąłem na stół kontrakt, który przez cały ten czas spokojnie leżał na moich kolanach.
   -Udało się?? Boże, Gerard jestem z ciebie taka dumna! –Czarnowłosa natychmiast rzuciła mi się w ramiona, a ja w zamian za ten gest złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek.
   -Więc teraz zasłyniesz jako rysownik? –Nie tylko my, ale Michael również podzielał nasz entuzjazm. Wkrótce dołączyła do niego też Alicia. –A co z zespołem? Chyba nas teraz nie zostawisz?
   -Nigdy nie porzucę czegoś, co sam stworzyłem. Nadal będę pisał teksty i dalej będziemy wydawać płyty. Co prawda na razie mamy na koncie tylko dwie, ale odkąd rzuciłem narkotyki i picie, cały czas piszę coś nowego. Poza tym nie zapominajmy, że za kilka dni gramy koncert z The Used. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.
   -Wiesz co? Nawet nie wiesz, jakie to niesamowite uczucie wiedzieć, że twój brat zaczyna wstawać na nogi. Mam nadzieję, że teraz zaczniesz od nowa i będzie jak dawniej? Frank, Ray i Bob też tego by tego chcieli.
   -Masz zamiar porównywać mnie do feniksa? To trochę idiotyczne, nie sądzisz?
   -Czyli wracamy na te same tory myślowe co kiedyś?
   -Jeśli tak, to zaczynacie mnie przerażać. –Nagle Al. zabrała głos w naszej jakże inteligentnej dyskusji psychologicznej. Tym samym nieświadomie przypomniała mi o dzisiejszym „incydencie”, o ile można tak to nazwać. Najpierw nałożyłem sobie na talerz trochę spaghetti i napiłem się wody. Pomyślałem, że skoro ona nie chce zacząć tego tematu, zrobię to ja. Choć nie powinno się do niczego zmuszać drugiej osoby. Jednak czy mam teraz inne wyjście?
   -No dobrze, zakończmy już temat mojego komiksu i przyszłości zespołu, zajmijmy się innymi prawami. Alicia, czemu jeszcze się nie pochwaliłaś?
   -Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? –Mój brat był wyraźnie zaskoczony sytuacją. Brunetka najwyraźniej chciała nieco zmienić obrót spraw, ponieważ na jej twarzy również malowało się zdziwienie.
   -Przepraszam, ale chyba nie bardzo rozumiem. Czym miałam się pochwalić?
   -Choćby tym, że jesteś w ciąży. Gratuluję.
   Jak na pstryknięcie palcem, w pokoju zapadło długie milczenie. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się słów, które dzisiejszego wieczoru wypadną z moich ust. Nie przejmując się wszędzie panującą ciszą i niezręcznością, wróciłem do jedzenia nałożonego sobie na talerz dania.
   -Gerard, o czym ty mówisz? Ja nie jestem w ciąży i jak na razie ani ja, ani Mikey nie planujemy mieć dziecka. Może kiedyś. Raczej na pewno. Ale jeszcze nie teraz.
   -Więc skąd u nas ten test ciążowy? Znalazłem go przez przypadek dziś w śmietniku na górze, gdy wyrzucałem stare i nieudane rysunki.
   -To… to był mój test –orzekła Lyn-Z.
   Czyli właśnie sprawdzały się moje najgorsze obawy. Choć tak naprawdę mogłem za wcześnie zacząć panikować, ponieważ te testy nie wskazywały tylko jednego wyniku. Zawsze były dwa wyjścia z tej sytuacji. A jakie było nam pisane?
   -Jak to twój test? Lyn-Z, ty chyba nie…
   -Termin jest przewidywany na koniec maja. Jestem w drugim miesiącu. Gerard,  ja tego nie planowałam. Nie wiedziałam, że tak szybko zajdę w ciążę. Nie wiedziałam, że to się w ogóle kiedykolwiek wydarzy. Przepraszam, nie chciałam – zakończyła i z oczami mokrymi od łez wybiegła na górę do naszej sypialni.
   Nie wiedziałem jak mam się teraz zachować. Przeprosić Alicię i Michaela, że wysunąłem niepoprawne domysły w ich kierunku? Pogrążyć się w rozpaczy czy raczej w oceanie szczęście i radości? Sam już nie wiem co lepsze, a co gorsze. W końcu nie wiele myśląc, bez słowa wstałem od stołu i jak najszybciej pobiegłem tym samym śladem, którym przed chwilą dążyła moja czarnowłosa piękność.
   Zatrzymałem się przy lekko uchylonych drzwiach. Ujrzałem jej pochyloną sylwetkę, siedzącą z brzegu łóżka. Twarz zatopiona w delikatnych dłoniach, włosy wplątane w smukłe palce z krwistoczerwonymi paznokciami. I usłyszałem jej nieprzerwany szloch. Nie widziałem po niej, by ta wiadomość w jakikolwiek sposób ją ucieszyła. Czy ona czegoś się bała? Nie wiem, ale właśnie takie odniosłem wrażenie. Postanowiłem zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i wejść do środka. Inaczej nigdy nie wyjaśnimy sobie tego, co się przed chwilą zdarzyło.
   -Kochanie, nie płacz już więcej, proszę. –Podszedłem bliżej, usiadłem obok jej drżącego ciała i przytuliłem do siebie.
   -A co innego mi pozostało? Nie spodziewałam się, że to się stanie. Nienawidzę stawiać ludzi przed faktem dokonanym, a teraz tak właśnie jest. Teraz nie ma już odwrotu. Nie poddam się aborcji, bo za bardzo się tego boję. Poza tym, nie mam tylu pieniędzy i nie mogłabym żyć z myślą, że zabiłam tę małą istotkę rozwijającą się w środku mnie. Ona jest już częścią mojego ciała, częścią mnie.
   -Obiecaj mi jedno, dobrze?
   -To znaczy?
   -Że już nigdy nie wpadniesz na tak idiotyczny pomysł, jakim jest usunięcie dziecka. Już nie pamiętasz naszej pierwszej rozmowy po waszym koncercie i tych późniejszych? Za każdym razem opowiadałem ci, jaką chciałbym mieć przyszłość. O czym tak naprawdę marzę. Że marzę o dziecku, najlepiej gdyby była to córeczka. Nosiłaby imię Bandit Lee Way. Marzę o szczęśliwej rodzinie, którą będziemy razem tworzyć, we trójkę, w nowym domu. Ten zostawimy mojemu bratu, a my przeprowadzimy się do większego i znacznie piękniejszego od obecnego. Jedyne łzy, jakie mają prawo płynąć z twych oczu, to łzy radości, bo obiecuję ci, że do żadnych innych nigdy się nie przyczynię. Damy radę pod warunkiem, że razem w to uwierzymy.
   -Gee, jesteś tego pewien? Nie chcę zrzucać na ciebie dodatkowych obowiązków. Dziecko to już nie jest zabawka, którą w każdej chwili można porzucić, gdy tylko się znudzi. Lub wymienić na inną. To naprawdę poważna sprawa.
   -Zrozum kochanie, że jestem tego tak samo pewien jak tego, jak bardzo cię kocham. Podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Teraz już nic złego nie ma prawa się wydarzyć. Nigdy na to nie pozwolę. Pamiętasz nasze wspólne koncerty? Nawzajem pisaliśmy sobie teksty na skórze. Ty zawsze miałaś na ramieniu „runaway with me”, a ja na szyi „anytime you want”. Teraz to powraca i już najwyższy czas, by wypełnić te słowa. Takie jest nasze przeznaczenie. Moja przyszłość jest pisana wyłącznie u twego boku i to ię nie zmieni, bo cię kocham.

środa, 19 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 6 + INFORMACJA


Jak mogliście zauważyć, tydzień temu nie pojawił się żaden post. Ponieważ chcę być jak najbardziej fair w stosunku do Was, moi drodzy Czytelnicy, już śpieszę z wyjaśnieniem. Kilka dni wcześniej miałam wypadek samochodowy. Obyło się bez większych szkód, jednak ja sama byłam w kiepskim stanie. Tym samym nie myślałam o blogu, a jedynie o szybkim powrocie do zdrowia. Zadanie wykonałam i dziś prezentuję Wam kolejny rozdział. ~Zombie Queen

2 miesiące później…
   Późnym wieczorem wróciliśmy z Michaelem do domu. Mieliśmy kolejną próbę z zespołem, gdyż za 2 tygodnie mamy grać niewielki koncert razem z The Used. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Czas pokaże.
   Kiedy weszliśmy do środka, zastaliśmy bardzo miły, aczkolwiek nieco dziwny widok. Cieszyłem się, że Lyn-Z i Al tak szybko znalazły ze sobą wspólny język. Bardziej zaskoczyła mnie reakcja ukochanej, gdy stanąłem w progu drzwi wejściowych. Postanowiłem udać, że nic nie słyszałem z ich rozmowy, choć trochę się zdziwiłem. Wysłałem młodszego brata do pokoju, żeby przyniósł jakieś filmy, a sam poszedłem do kuchni i zagotowałem wodę na kawę.
   -Może napijecie się z nami i razem obejrzymy coś na DVD?
   -Nie, dzięki. Nie chcemy wam przeszkadzać, więc pójdziemy na górę.
   Nie naciskałem i puściłem je wolno. Jeszcze chwilę stałem w futrynie kuchennych drzwi i ze spokojem obserwowałem dalsze poczynania kobiet. Za wszelką cenę chciałem dowiedzieć się, o czym one tak spiskują? Żaden męski umysł nie powinien próbować rozwikłać takiej zagadki, a co dopiero mój. Bez większych problemów mogłem przyznać, że był on doszczętnie wyniszczony przez nadmierne ilości spożytych procentów i narkotyków. Myślę, że kawa i sztuka również mają w tym swój znaczący udział.
   -Buu!
   -Jezu, Mikey idioto! Przez ciebie zejdę kiedyś na zawał.
   -Kiedy już zejdziesz na ten swój zawał, mogę zając twój pokój?
   -… Nie.
   Chwyciłem kubki z aromatycznym napojem i zmierzyłem do pokoju, gdzie czekał na nas telewizor i pełno horrorów na DVD. Zmęczony bezwładnie opadłem na miękką kanapę. Mikey włożył odtwarzacza pierwszą lepszą płytę i wkrótce dołączył do mnie. Do reszty pochłonęła nas historia młodego małżeństwa prześladowanego przez ducha zamordowanej japonki. Co jakiś czas zerkałem na brata, próbując odnaleźć w nim jakieś oznaki niepokoju i innych podobnych emocji. Jego również przyłapałem na potajemnej rozmowie z moją dziewczyną. Te tajemnice jednocześnie mnie zaskakiwały ale i smuciły. Zupełnie nie wiem, skąd wziąłem ten pomysł, ale coraz częściej odnosiłem wrażenie, że Lyn-Z chce ode mnie odejść. W duchu modliłem się, by to nie okazało się prawdą. Bałem się tego jak najgorszej zarazy czy apokalipsy, bo doskonale wiedziałem, że koniec naszego związku będzie równoznaczny z moim powrotem do prochów i alkoholu. To brzmi nadzwyczaj banalnie, ale to właśnie ona przytrzymuje mnie przy życiu z dala od wszelkiego badziewia, które zatruwa mój umysł i ciało.
   -Mikey, mogę cię o coś zapytać? Tylko nie denerwuj się i nie próbuj zgrywać detektywa. Pytam z czystej ciekawości – brat popatrzył na mnie, jakbym właśnie wyznał mu, że jestem kobietą. Ale to zupełnie inna bajka.
   -A o co dokładnie ci chodzi?
   -Ostatnio często widuję was na rozmowach z Lyn-Z i nie wiem, co mam o tym myśleć. Oczywiście cieszę się, że tak dobrze się dogadujecie i w ogóle, ale kiedy tylko ja pojawię się w pobliżu, nagle zmieniacie temat lub w ogóle ucinacie wątek i rozchodzicie się w różnych kierunkach. Powiesz mi o co chodzi?
   -O co ma chodzić? O nic nie chodzi. Owszem, czasem pogadamy z Lyn-Z na jakieś nasze wspólne tematy, bo w końcu oboje jesteśmy muzykami, ale nic poza tym. Chwila, Gerry. Ty chyba nie myślisz, że ja i Lyn-Z…
   -Nie, to nie to mnie gryzie. Znam cię i doskonale wiem, że nie zrobiłbyś mi takiego świństwa. Ale coraz częściej nachodzą mnie takie pesymistyczne myśli, że ona chce ode mnie odejść. Od kilku dni jest jakaś przygnębiona i w ogóle trudno, żeby miała jakikolwiek kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. A może usłyszałeś coś, jak Lyn-Z rozmawiała z Al. i mówiła jej coś na ten temat? Może Alicia sama zwierzała ci się z czegoś?
   -Gee, Lyn-Z cię kocha i na pewno nie będzie chciała od ciebie odejść. Więc odpędź od siebie te myśli i przestań świrować. Nie, nie słyszałem żadnej ich rozmowy i Alicia również z niczego mi się nie zwierzała. Logiczne, że wszelkie plotki i pogaduszki chcą zachować jakby w sekrecie.
   -Więc jak wytłumaczysz mi jej zachowanie?
   -Wiesz dobrze, jakie są kobiety. Nigdy im nie dogodzisz i trudno jest je rozgryźć. A ty za bardzo dramatyzujesz i dopada cię stres. Wyluzuj trochę, bo zaraz wymyślisz i zrobisz coś głupiego, czym tylko sobie zaszkodzisz.
   Michael miał zupełną rację. Ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, jakby to wstrętne cholerstwo nie odstępowała mnie nawet na krok. To koszmarne uczucie, ale co mogłem poradzić? Za bardzo dramatyzowałem? Bardzo możliwe. Lyn-Z jest da mnie szalenie ważna i najzwyczajniej w świecie boję się ją stracić. Jest dla mnie tak ważna, że przez to wszystko chyba zaczynam popadać w lekką paranoję. Musze się opanować. Odpędzić od siebie wszelkie złe domysły na ten temat i zająć myśli czymś zupełnie innym. Tylko czym? Kiedyś myślałem cały czas. Na każdy temat. Później świat obrócił się o 180 stopni. A może by tak napisać nową piosenkę? Tak, to doskonały pomysł. Wstałem z kanapy, założyłem bluzę i zacząłem iść w stronę schodów, kiedy młodszy brat zauważył moją próbę zniknięcia.
   -Idziesz gdzieś?
   -Mhm. Chcę napisać nową piosenkę. Coś czuję, że tym razem to może być naprawdę świetny kawałek.
   -Widzę, że mój starszy braciszek powoli odzyskuje siły i zaczyna wracać do formy. Powodzenia.
   Zgodnie z pomysłem poszedłem do pokoju i szczelnie zamknąłem drzwi. Podszedłem do biurka, które jak zwykle było zawalone stertą papierów i innych dziwnych rzeczy. Odgarnąłem ręką bałagan i usiadłem na krześle. Sięgnąłem po plik czystych kartek i długopis. Zaczęły się schody. Chcę napisać piosenkę, ale tak na dobry układ, nie mam na nią żadnego pomysłu. Wstałem z krzesła i podszedłem do kurtki, z której wyciągnąłem paczkę papierosów. Następnie otworzyłem okno, aby cały dym mógł zmieszać się z powietrzem. Obserwowałem ruchliwe życie w Newark.
   Nagle jakoś to tak wyszło, że wzięło mnie na wspomnienia. Przypominałem sobie wszystkie chwile sprzed około 3 miesięcy. Nieudana próba, wizyta Franka i pomysł z odwykiem. A potem koncert i nowy sens życia. Tak, to był zdecydowanie mój ulubiony moment w życiu. Na całe szczęście nadal trwa.
   Po chwili zwróciłem uwagę, że papieros, który jeszcze przed chwilą żarzył się między moimi palcami, właśnie dogasał. Wyrzuciłem go gdzieś na zewnątrz i zostawiając otwarte okno wróciłem do mojego poprzedniego zajęcia.
   Siedziałem w zupełnej ciszy, wpatrując się w leżące przede mną białe pole i zastanawiałem się, jak najlepiej zacząć. Cóż, początki zawsze były dla mnie najtrudniejsze. Reszta sama pchała mi się na język.
   Godziny mijały a ja miałem już jakieś pół tekstu. Jak się okazało, moja teoria na temat pisania po raz kolejny się sprawdziła. Za chwilę usłyszałem dźwięk naciskanej klamki, a następnie otwieranych drzwi.
   -Nie przeszkadzam ci?
   -Nie – odparłem i zabrałem się za dalsze pisanie piosenki, nie zwracając uwagi na to, co w obecnej chwili robi moja miłość.
   -Piszesz nową piosenkę?
   -Próbuję. Na koniec wprowadzę jeszcze kilka poprawek, później dam tekst Frankowi, żeby napisał do tego muzykę, choć w głowie świta mi już pewien pomysł i kto wie, może kiedyś znajdzie się na jednej z naszych płyt. Pod warunkiem, że z tego cokolwiek wyjdzie.
   -Na pewno wyjdzie. Zresztą, świetnie sobie z tym radzisz. –Lyn-Z podeszła bliżej i rękoma objęła mnie w pasie. –Zaśpiewasz mi kawałek?
   -Serio chcesz posłuchać?
   -Tak, bardzo.
   -Więc dobrze, zaśpiewam ci.
When the lights go out
Will you take me with you?
And carry all this broken bone
Through six years down in crowded rooms
And highways I call home
Is something I can't know till now
Til you pick me off the ground
With brick in hand, your lip gloss smile
Your scraped-up knees and

If you stay
I would even wait all night
Or until my heart explodes
How long?
Until we find our way
In the dark and out of harm
You can runaway with me…
   -… Anytime you want – dokończyła.
  .-Pamiętasz jeszcze?
   -I nigdy nie zapomnę.

środa, 5 marca 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 5

   -Gee? Gee, wstawaj. Już późno.
   -Co? Która godzina? –przeciągnąłem się leżąc na miękkiej pościeli. Oczy nadal miałem zamknięte i póki co, nie miałem najmniejszego zamiaru ich otwierać. Byłem potwornie leniwy.
   -Nie wiem, chyba coś koło południa.
    -No i co? Spieszy ci się gdzieś? Mikey wyszedł na uczelnię. Jesteśny sami.
   -A Alicia?
   -Pewnie też wyszła. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, gdzie się teraz podziewa.
   Lyn-Z obdarzyła mnie jednym ze swych pięknych uśmiechów, podczas gdy ja wciąż leżałem, a ona obmyślała plan działania. Nigdy nie sądziłem, że rozmowa może tak bardzo zbliżyć do siebie dwóch zupełnie nieznanych sobie ludzi. Z każdą chwilą nabierałem większej pewności, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę swojego życia. Dziewczyna wstała z łóżka, chcąc zapewne wyjść do łazienki. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, by położyła się na mnie całym ciężarem swego ciała. Swoją drogą, była zadziwiająco lekka.
   -Jesteś w moim pokoju, gdzie panują moje zasady. Więc nigdzie stąd nie wyjdziesz, dopóki nie dostaniesz wyraźnego pozwolenia z mojej strony, zrozumiano? –Musnąłem jej wilgotne wargi swoimi i wróciłem do podziwiania jej wesołych oczu.
   -Zrozumiano. –odparła i odwzajemniła pocałunek.
   Właśnie tak zaczęła się nasza poranna rozgrzewka przed kolejnym dniem. Obdarowywałem jej szyję kolejnymi pocałunkami, podczas gdy ona wplatała swe smukłe palce w moje włosy. Schodziłem coraz niżej i niżej, trzymając ręce na jej szczupłych biodrach. Byłem pod wrażeniem jej zwinności. Przez cały ten czas leżała na mnie i wiła się w najróżniejszych pozycjach. Wzdychałem lekko, gdy ręką zaczęła schodzić do mojej męskości.
   Podnieśliśmy się i szybko pozbawiłem ją mojej koszulki, w której spała, a następnie bielizny. Brunetka niewiele myśląc zrobiła ze mną to samo. Z impetem padliśmy na łóżko. Jak dzikie zwierzęta domagaliśmy się swych ciał. Odgarnąłem z jej twarzy kilka czarnych kosmyków, bym mógł zajrzeć w jej pełne euforii i podniecenia spojrzenie. Gdy tylko to zrobiłem, uśmiechnęła się do mnie zawadiacko i nachyliła się. Kilka razy musnęła ustami moją twarz, po czym szepnęła mi do ucha:
   -Nie bądź taki nieśmiały. Pokaż, na co cię stać.
   Te słowa zadziałały na mnie z natychmiastowym efektem. Obróciliśmy się tak, by teraz to ona leżała na plecach. W zupełnym negliżu wyglądała jak grecka bogini Afrodyta. Jej szczupłe ciało pokryte różnobarwnymi rysunkami było tak idealne, że przyprawiało mnie o zawrót głowy. Raz po raz przekrzykiwaliśmy się jękami i okrzykami podniecenia. Również głośno wypowiadaliśmy swoje imiona i inne pieszczotliwe słowa. Po chwili podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym moja kochanka zrobiła dokładnie to samo. Usiadła mi na kolanach i oparła się o mój tors, tym samym przypierając mnie do ściany. Powoli i zmysłowo zaczęła pieścić moje przyrodzenie. Czułem, jak krew uderza mi do członka, jak sztywnieje. Wtedy też popatrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnęliśmy się do siebie i już wiedziałem, że to ten moment.
   Przyciągnąłem ją bliżej swojego ciała. Uniosłem ją lekko ku górze i szybkim ruchem wszedłem w nią. Położyłem ręce na jej biodrach, podczas gdy jędrne pośladki Lyn-Z z impetem uderzały o moje uda, sprawiając mi tym niemałą przyjemność. Byłem w siódmym niebie. Czułem, jak poruszałem się w niej chyba we wszystkie możliwe kierunki, doprowadzając ją tym samym do istnego obłędu. Z każdą chwilą coraz bardziej zatapiałem się w jej ciele. Z każdym kolejnym pchnięciem czułem wszystkie dreszcze, jakie przechodziły przez jej ciało. Zorientowałem się, że za chwilę to będzie koniec i nadejdzie kres naszemu rozkosznemu upojeniu. Z dużą niechęcią przywitałem się z tą okrutną prawdą. Nadeszła chwila, w której oboje szczytowaliśmy, a wtedy razem krzyknęliśmy z podniecenia i z mojego penisa wypłynęła lepka substancja mlecznej barwy.
   Delikatnie odsunąłem się od rozgrzanego ciała kochanki, by móc choć na chwilę odsapnąć. Gdy wreszcie oboje zaczerpnęliśmy trochę tchu, ponownie ująłem dłońmi jej twarz i jeszcze raz pocałowałem.
   -Może wyskoczymy na miasto i razem zjemy lunch? – zaproponowała. Przyznam, że ta propozycja wydała mi się bardzo interesująca.
   -Chętnie. Ale tylko we dwoje – odparłem i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. –A teraz pozwól, że wyjdę do łazienki i postaram się szybko ogarnąć.
   Wstałem z łóżka i w pośpiechu chwytając rzucone na krześle ciuchy i wyszedłem do łazienki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą żadnej świeżej koszulki, czy nawet bluzy. Już miałem wrócić się i przeszukać szafę w poszukiwaniu jakiegoś ciuchu, gdy nagle usłyszałem, że dzwoni telefon. Po cichu podszedłem do drzwi, by podsłuchać rozmowę ukochanej.
   -Tak, słucham? Uspokój się, dobrze? Nie jestem twoją własnością, więc robiąc przerwę w trasie mogę iść gdzie chcę, z kim chcę i nocować u kogo chcę. Niech to wreszcie do ciebie dotrze! Męczysz mnie takimi telefonami już od kilku miesięcy, ale zrozum, że z mojej strony nie masz co liczyć na nic więcej prócz przyjaźni, choć i to zaczynasz tracić.
   Powoli wyszedłem z łazienki udając, że o niczym nie wiem. Na początek podszedłem do szafy szukając jakiejś koszulki. Po chwili odwróciłem głowę w stronę ukochanej i zauważyłem, jak po jej policzkach płyną słone łzy.
   -Kochanie, kto dzwonił?
   -To Jimmy. Znów robi mi wyrzuty, bo spędziłam noc w innym miejscu niż nasz van. Gerard, ja już mam tego dosyć. Wiem, że on się we mnie podkochuje, ale to zaczyna przekraczać granice zdrowego rozsądku. Czasem nie mogę wyjść nawet do toalety, bo zaraz zaczyna się przesłuchanie typu: gdzie, z kim, po co, dlaczego? Co ja mam robić? –wybuchła płaczem i podbiegła do mnie tuląc się w moje ramiona. Byłem zaskoczony jej wyznaniem. To znaczy domyślałem się, że między nimi jest coś na rzeczy, i że Lyn-Z raczej tego nie odwzajemnia. Ale nie spodziewałem się, że ta sprawa jest aż tak poważna. Otarłem jej łzy i lekko uniosłem jej głowę ku górze, łapiąc za podbródek.
   -Nie możesz się poddać i ulec mu. Musisz jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim i ewentualnie zagrozić, że jeśli to się nie skończy, pójdziesz na policję i posądzisz go o napastowanie. Myślałaś też nad odejściem z zespołu?
   -Tak, rozważałam takie wyjście. Ale jeśli to zrobię, to skąd wezmę pieniądze na utrzymanie i gdzie będę mieszkać? Nie mam żadnego wykształcenia, bo z miłości do muzyki rzuciłam studia na drugim roku psychologii. Nikt nie przyjmie takiej basistki jak ja z niezbyt interesującą przeszłością. Moja praca jest możliwa jedynie w show – biznesie.
   -Więc odejdź z zespołu i zamieszkaj u mnie.
   -A co z pracą? Pieniędzmi? Nie mogę wiecznie być na czyimś utrzymaniu. Muszę w końcu się usamodzielnić i zacząć być niezależną.
   -O to się nie martw, poradzimy sobie. A teraz zbieraj się, bo jest już późno i przydałoby się wreszcie coś zjeść.
   -Gee?
   -Tak?
   -Kocham cię.
   -Ja ciebie też.

   Kiedy najedzeni wróciliśmy do domu, na dworze było już ciemno i powoli zaczynały nadchodzić chłodne i długie wieczory. W środku natknęliśmy się na Michaela i Alicię, którzy siedząc na kanapie oglądali jakąś marną komedię romantyczną.
   Gee, jeśli mam się przeprowadzić do ciebie, to musiałabym pojechać po swoje rzeczy. Pojedziesz tam ze mną? Trochę boję się jechać sama, szczególnie jeśli mam im powiedzieć, że odchodzę.
   -Jasne, weźmiemy ze sobą Michaela, bo spośród naszej dwójki tylko on ma prawo jazdy i przeważnie jest na mnie skazany, gdy chcę gdzieś jechać. Poczekaj tu chwile, zaraz to załatwię. Mikey! Nie ociągaj się i chodź tu na chwilę.
   -Uhh…. Czego znowu ode mnie chcesz? Nie wystarczy ci, że dziś rano siłą wygoniłeś mnie na uczelnię? I wiesz, zdziwię cię, ale pamiętają tam jak wyglądam i jak mam na imię.
   -To fajnie, ale nie o to mi chodzi. Potrzebujemy podwózki, znaczy się ja i Lyn-Z. Musimy zabrać stamtąd jej rzeczy.
   -Stamtąd, to znaczy skąd i gdzie chcecie je zawieść? Jeśli mam wykonywać jakiekolwiek usługi, muszę znać dokładne szczegóły.
   -Najpierw pojedziemy do ich vana, gdzie Lyn-Z ma wszystkie swoje rzeczy. Tam załatwimy z nimy pewną bardzo ważną sprawę i przywieziemy wszystko tutaj. A tak, nie zdążyliśmy wam jeszcze o tym powiedzieć. Al., od teraz nie jesteś skazana wyłącznie na męskie towarzystwo. Lyn-Z wprowadza się do nas.
   -Jak to wprowadza się? Tutaj? –zapytała zaskoczona.
   -Masz coś przeciwko?
   -Nie, to nie o to chodzi. Jestem raczej zdziwiona. Chwila, czy to znaczy, że wy…
   -Tak, jesteśmy parą. Jeszcze jakieś pytania? Wybacz, ale trochę nam się spieszy.
   -Ok., w takim razie jedźcie. Mikey, tylko bądź ostrożny i wróćcie szybko. Trzeba oblać wasz nowy związek i nową lokatorkę –oświadczyła na koniec z nieukrywaną radością, po czym we trójkę wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Regent Street, gdzie dziś miało skończyć się prześladowanie mojej ukochanej.
   Przyznam, że troska o kogoś innego prócz siebie, na kim naprawdę ci zależy i czujesz, że ta osoba jest dla ciebie wszystkim, to naprawdę wspaniałe uczucie. Jeszcze nigdy nie miałem okazji go doświadczyć. To chyba nawet dobrze, bo kto wie, z kim spędzałbym teraz czas? Lyn-Z to wspaniała kobieta, dla której gotów jestem zrobić dosłownie wszystko, co tylko ona mi każe. Kiedyś koniecznie musze podziękować mojemu bratu i jego dziewczynie. Szczególnie Alicii. Gdyby nie ona i jej pomysł, by zabrać mnie na koncert tej kapeli, zapewne nigdy nie poznałbym Lyn-Z, nie tworzyłbym z nią wspaniałego związku i nie myślałbym teraz o naszej wspólnej przyszłości, jaką oboje planujemy.
   Muszę też przyznać, że nawet nie potrzebuję iść na żaden odwyk narkotykowy czy alkoholowy. Dlaczego? Cóż, to banalnie proste. Odkąd jestem z moją czarnowłosą pięknością, jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się napić wódki czy sięgnąć po narkotyki. Jestem zbyt pochłonięty spędzaniem czasu z nią. Koniecznie muszę o tym powiedzieć Frankowi, ponieważ nadal mam jego pieniądze, które miały iść na odwyk, a w efekcie wydałem je na Lyn-Z. Podsumowując, miłość to najlepszy narkotyk i nie mam zamiaru z niego rezygnować.