-Gerard, wstawaj! Za 15 minut jedziemy na koncert!
Z
błogiego snu wybawił mnie głos Michaela. Było mi tak dobrze, tak wygodnie i tak
miło we własnym łóżku. Obróciłem się na drugi bok i wciąż mając zamknięte oczy,
pogładziłem miejsce, na którym przed chwilą leżało ciało mojej ukochanej. A
właściwie DWA ciała. Jakoś dziwnie szybko przyzwyczaiłem się do myśli, że już
niedługo będzie nas o jednego członka rodziny więcej.
-Pospiesz
się, leniu!
-Nie
krzycz tak na mnie, bo zacznę się jąkać!
Niechętnie
wstałem z łóżka i założyłem na siebie czarne jeansy, koszulę z długim rękawem w
tym samym kolorze, a cały strój dopełniłem zakładając na szyję czerwony krawat.
Zszedłem na dół i pierwsze kroki skierowałem do kuchni, gdzie od razu rzuciłem
się do przygotowanego dla mnie kubka aromatycznej kawy. Niebiański uśmiech
zagościł na mojej twarzy. Długo to nie trwało, gdyż po chwili do kuchni wpadł
niezwykle wściekły Michael.
-Zabieraj
to, co potrzebujesz, wyjdź już z domu, wsiądź do samochodu i nie denerwuj mnie.
Nie chcę przez ciebie spóźnić się na koncert. Zresztą, masz jeszcze coś do
załatwienia z pewną osobą.
-Serio?
Co i z kim, bo jakoś nic mi o tym nie wiadomo. –Niewiele myśląc ponownie
zamoczyłem usta w gorącym napoju.
-Tego
już nie wiem. Ale radzę ci się pospieszyć.
Westchnąłem
przeciągle, odstawiłem puste już naczynie powrotem na blat i wyszedłem do
przedpokoju. Tam przewiesiłem torbę przez ramię i razem wyszliśmy na zewnątrz.
Widok, jaki zastałem, trochę zmroził mi krew w żyłach. Frank siedział pod
samochodem na chodniku, wyraźnie czekając na kogoś. Obawiałem się, że tą osobą
jestem ja. Nie widzieliśmy się blisko 3 miesiące. Przez ten czas zawiesiliśmy
działalność zespołu, my też się nie widywaliśmy na linii prywatnej. Byłem zbyt
pochłonięty spędzaniem czasu z Lyn-Z.
-Hej,
Frank. Co u ciebie? –Podszedłem do niego i usiadłem obok.
-Wszystko
w porządku. Jamia ostatnio wyjechała do mamy, bo trochę zachorowała, więc
postanowiła się nią zająć. A co u ciebie? Chodzisz na odwyk?
-Odwyk…
Ee… Frank, muszę ci o czymś powiedzieć.
-Więc
słucham?
-Nie
poszedłem na żaden odwyk.
-Spodziewałem
się, że tak będzie. Niech zgadnę. Pieniądze, które ci dałem przeznaczyłeś na
dragi? Czy może była jakaś okazja, żeby znowu się napić?
-Nie
oskarżaj mnie o nic, jeśli nie znasz prawdy. Tak się składa, że od naszego
ostatniego spotkania nie wypiłem ani grama alkoholu, ani nawet nie pomyślałem o
narkotykach. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj Mikey’ego. Tak się składa, że…
-chciałem dokończyć, ale w tym momencie z domu wyszła Lyn-Z. Nie zdążyła poznać
Franka, ani Frank jej.
-Hej, nie
przeszkadzam wam? Gee, zapomniałeś bluzy.
-Dzięki,
jesteś kochana – podniosłem się z miejsca, pocałowałem ją lekko w policzek i
dyskretnie pogłaskałem jej brzuch. Rzekomo był to dopiero drugi miesiąc, ale
już czułem, że jej brzuch był odrobinę większy niż wcześniej. Pożegnaliśmy się,
ona w ramach pożegnania uśmiechnęła się do Franka i wróciła do domu, a ja z
powrotem usiadłem na swoje miejsce.
-Kto to
był?
-Gdybyś
od razu tak na mnie nie naskoczył i dał mi wszystko wyjaśnić, teraz nie
zadawałbyś takich pytań. To była Lyn-Z, mieszka z nami od kilku miesięcy.
-Czy ty
i ona… Czy wy…
-Tak.
Lyn-Z i ja jesteśmy razem już jakiś czas. I jesteśmy razem szczęśliwi.
-Wy
jakoś tak na poważnie?
-Wszystko
jest na poważnie. Jej ciąża również jest prawdziwa.
-Będziesz
ojcem?
-Zostanę
nim w maju. Jeśli chodzi o te pieniądze, to oddam ci je, kiedy zapłacą nam za
koncert. Widzisz, zamiast pójść na odwyk, poszły na Lyn-Z. Ale nie martw się,
oddam ci wszystko.
-Nie
rób z siebie większego idioty niż jesteś. Nie musisz ich oddawać. Teraz
przynajmniej wiem, że wykorzystałeś je w przyzwoitym celu i to mi wystarczy.
Swoją drogą, to ta Lyn-Z jest wydaje się być bardzo miłą osobą. Czy ja czasem
gdzieś jej nie widziałem?
-Była
basistką w Mindless Self Indulgence. Wspólnie podjęliśmy decyzję o jej odejściu
z kapeli. Długa historia pełna zakrętów i niezrozumiałych wątków.
-Mówisz,
że jesteś z nią szczęśliwy?
-Tak,
to właśnie powiedziałem.
-To
dobrze. Nie zniszcz tego tak, jak przegrałeś znaczną część swojego życia. Tym bardziej,
że niedługo dojdzie ci masa obowiązków. –Frank poklepał mnie po plecach i oboje
wstaliśmy z chodnika.
Rozmowa
z przyjacielem dała mi dużo do myślenia podczas podróży. W dużej mierze miał
rację. Spożyty alkohol i narkotyki wyniszczyły sporą część mojej pamięci, przez
co nie pamiętam chyba połowy naszych koncertów. Jak do tego doszło? Czym
zostało to spowodowane, że ostatecznie postanowiłem bez pamięci pogrążyć się w
tym bagnie? Mam wrażenie, że wracam do początków mojej opowieści. Kiedy
doszedłem do wniosku, że zadaję za dużo pytań i mam za mało odpowiedzi. Czy ja
naprawdę nie chcę znać prawdy? Jest ona aż tak bolesna lub „inna”, że nie chcę
jej znać? Cóż, nigdy się tego nie dowiem, jeśli jej nie poznam.
Życie
to ciągłe ryzyko. Na każdym kroku podejmujemy mniej lub bardziej ważną dla nas
decyzję, czasami nawet tego nie zauważając. Być może w dużej mierze jest to
spowodowane ludzkim odruchem, jakim jest tak zwana spontaniczność? Nie potrafię
tego wyjaśnić i nie jestem pewien, czy ktokolwiek potrafi.
1 godzinę później
-Jesteśmy
na miejscu! –radośnie orzekł Mikey i jako pierwszy wybiegł z busa. Zacząłem
zbierać do torby wszystkie swoje manatki, kiedy poczułem silne klepnięcie w
ramię.
-Gerard!
Tyle się nie widzieliśmy, a spotykamy się na wspólnym koncercie. Co u Ciebie
słychać?
To był
Bert. Wokalista The Used i mój „przyjaciel od kieliszka”. Pamiętał o mnie tylko
wtedy, kiedy miałem przy sobie flaszkę. Mi jakoś ciężko było odmówić. Bałem
się, że tym razem też będzie chciał wyjść „na piwo”, a ja okażę się za słaby,
by mu odmówić. Panicznym wzrokiem zacząłem szukać Franka. Jednak okazało się,
że w busie pozostaliśmy tylko my. Nie spodobało mi się to.
-Wszystko
w porządku. Wybacz, ale muszę iść. Mikey jest już wystarczająco zły na mnie.
-Gdzie
się tak spieszysz? Do koncertu zostały jeszcze 3 godziny. Chłopaki i ja idziemy
trochę się rozerwać. Rozumiem, że dołączysz do nas?
-Nie,
nie dołączę do was. Nie mogę.
-Gerard
– abstynent? Hahaha dobry żart. Zbieraj się, za 10 minut wychodzimy. Tu
niedaleko jest świetny pub.
-Nigdzie
z wami nie idę. Którego słowa nie rozumiesz?!
-Tchórzysz
przed młodszym braciszkiem? Czy przez tą wywłoką Frankiem? Błagam cię. Co oni
mogą ci zrobić? Poskarżą się twojej mamusi?
-Jesteś
pieprzoną świnią!
Nikt,
absolutnie NIKT nie ma prawa do obrażania moich przyjaciół. Zrobili dla mnie
więcej dobrego, niż na to zasłużyłem. Żaden pieprzony pacan nie będzie ich
obrażał. To całkowicie mnie rozzłościło. W tym momencie nie wytrzymałem i
rzuciłem się na niego z pięściami. Powaliłem go na podłogę i okładałem po całej
twarzy. Chciałem ukarać go za jego słowa.
W tym
momencie do busa wpadł Dan. Od razu rzucił się na nas i oderwał mnie od
zakrwawionej twarzy Berta. Zbiłem go na kwaśne jabłko i wcale nie byłem z tego
zadowolony. Perkusista podbiegł do mojej ofiary, pomógł mu usiąść i zaczął obmywać
jego twarz z krwi. Stałem obok nich, nadal oszołomiony.
-Idioto! Coś ty do cholery zrobił?
-On..
on zasłużył na to. Zasłużył!
Wybiegłem
z pojazdu i podążyłem przed siebie. Ktoś za mną krzyczał, ale nie zwracałem na
to uwagi. Usiadłem gdzieś na krawężniku i zacząłem płakać. Co ja najlepszego
zrobiłem? Nie powinienem był reagować agresją. Przemoc rodzi przemoc. Co się ze
mną dzieje? Czy to skutki uboczne alkoholowej abstynencji? Chyba zaczynam bać
się siebie samego. A jeśli to się powtórzy? Jeśli któregoś dnia nie będę
potrafił pohamować mej złości i nie daj Boże uderzę Lyn-Z lub nasze kochane
maleństwo? Mam problem. Duży problem. Jak najszybciej muszę coś z tym zrobić.