środa, 29 stycznia 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz. 2

   Moje poszukiwania odwyków nie szły tak dobrze, jak się tego spodziewałem. Cholera. W życiu bym nie pomyślał, że tyle z tym roboty. Jeśli już znalazłem jakiś punkt, trzeba było płacić za leczenie fortunę. Przez ciągłe kupowanie kolejnych dragów i fajek, prywatne wizyty nawet nie wchodziły w grę. Myślę, że w chwili obecnej mogę ze spokojem powiedzieć o sobie, że jestem bankrutem. Gdyby nie mój młodszy brat, zapewne wylądowałbym gdzieś pod mostem, albo już dawno leżałbym zakopany 3 metry pod ziemią. Michael. Tak, to właśnie on przytrzymuje mnie przy życiu. I jestem mu za to niezwykle wdzięczny. Przepraszam Mikey, ukochany bracie, że robię coś wbrew Twej woli. Że robię coś, co tak bardzo cię rani. Ale nie potrafię nad tym zapanować. Już nie.
   Siedziałem po cichu w kącie mojego pokoju, który obecnie stanowił strych. Punkt znajdujący się najwyżej domu. Miałem stąd naprawdę przepiękne widoki. Niemal na całe Newark i przede wszystkim na ocean. Znów miałem natchnienie. Uwielbiałem to uczucie. Był to mój najlepszy stan, w jakim zawsze chciałem się czuć. Już do końca moich dni.
Po dłuższej chwili patrzenia na świat chwyciłem plik kartek papieru i zacząłem coś rysować. Szkic przedstawiał kobietę. Piękną, długowłosą brunetkę, której ciało było ozdobione tatuażami. Zupełnie jakby damska wersja Franka. Wymyśliłem sobie, że będzie grała na basie, a jej imię zabrzmi Lyn-Z. Tak, to niewątpliwie było moje ulubione imię dla kobiety. Patrzyłem na swoje dzieło chyba pół godziny, jeśli nie dłużej. Nie potrafiłem oprzeć się jej urokowi. To żałosne, ponieważ dopiero ją stworzyłem. Była jedynie wytworem mojej wyobraźni, ale wiedziałem, że bez względu na charakter, kochałbym ją ponad życie i potrafiłbym zrobić dla niej wszystko. Dosłownie.
   Zszedłem na dół kuchni. Zaparzyłem sobie kawę. Już czwartą tego dnia, a dochodziło dopiero południe. Wspominałem już, że kawa to kolejna pozycja na liście moich najgorszych uzależnień? Usiadłem na narożniku tuż pod oknem i chwyciłem w swe ręce pierwszą lepszą gazetę, jaka leżała. Mogłem się od razu domyślić, że będzie to coś związane z gitarami. Mikey nie potrafił mówić na żaden inny temat. Chyba właśnie za to najbardziej go kochałem. W jego opowieściach o doborze odpowiednich strun do gitary, chwytach i tych wszystkich innych monologach był jakiś urok, któremu również nie mogłem się oprzeć. To było po prostu niemożliwe.
Upiłem kilka łyków z kubka i odczytałem smsa, który przyszedł jakieś pół godziny temu. To musiało być wtedy, gdy wciąż wpatrywałem się w tę piękną kobietę na kartce papieru. Coś sprawiało, że nie potrafiłem o niej zapomnieć. To idiotyczne, wiem. Ale nie mogło być inaczej.
   Wiadomość była od mojego brata. Jego dziewczyna, Alicia załatwiła 3 bilety na koncert jakiejś jej ulubionej kapeli. Mindless Self Indulgence? Chyba tak się nazywali. Od kiedy jestem ćpunem moja pamięć jest z dnia na dzień co raz gorsza. To prawdziwy cud zważając na fakt, iż biorę od 3 lat, a mimo to wciąż pamiętam, jak się nazywam. Z piosenkami bywa nieco gorzej, ale szczerze przyznaję, że pracuję nad tym.
   Wyszedłem z kuchni i narzuciłem na siebie skórzaną kurtkę. Nie mogłem palić w domu ze względu na astmę brata, dlatego za każdym razem musiałem wychodzić z papierosem przed dom. Ze spokojem odpaliłem jedną fajkę i usiadłem na schodach. Wpatrywałem się w przejeżdżające samochody, radośnie bawiące się dzieci, zakochane pary. To musiało być cudowne uczucie, na które byłem gotów, że nigdy go nie zaznam.
   Kiedy tak myślałem paląc papierosa, przede mną stanęła postać. Szczupła, w podartych jeansach i czarnych trampkach. Uniosłem lekko głowę, by ujrzeć twarz, choć słońce niemiłosiernie paliło mnie w oczy. Wzrok mnie nie mylił. Spodziewałem się, że prędzej czy później Frank przyjdzie do mnie i jak to często bywało, opierdzieli mnie za kolejną zmarnowaną próbę.
   -Mogę się przyłączyć? –Wziął ode mnie jednego papierosa i usiadł obok na schodach. –Gerry, jak ty to sobie dalej wyobrażasz? Narkotyki łączone z alkoholem mają zły wpływ na człowieka, ale na ciebie jakiś szczególny. Nie możesz tak się wykończyć. Nie chcę stracić najlepszego przyjaciela, rozumiesz?
Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Co miałem mu odpowiedzieć? Frank, już znalazłem odwyk i od przyszłego tygodnia rzucam całe to gówno, w jakie się wpakowałem? To nie miało żadnego sensu. Nie raz tak mówiłem, moje kłamstwa zawsze wychodziły na jaw. Nie mogłem ryzykować i tym razem, choć to poniekąd była prawda. Poniekąd. Poniekąd to wciąż za mało.
-Chcę. Musisz mi uwierzyć, że chcę z tym skończyć. Od rana szukam odwyków, ale co z tego, jeśli w każdym trzeba płacić? To logiczne, wiem. Przecież nikt nie pomoże za darmo takim skończonym debilom jak ja. Ale ja jestem kompletnie spłukany, słyszysz? Z czasem, gdy to zaczęło bardziej mnie wciągać, nie pomyślałem o tym, by odłożyć na przyszłość jakieś pieniądze i teraz się mam okazję przejechać się na błędach z przeszłości.
Oboje zamilkliśmy. Ja nie miałem mu już nic do powiedzenia. Myślałem, czy nie znaleźć jakiejś pracy, ale kto by mnie przyjął? Nawet, jeśli robiłem z siebie totalną ofiarę losu, to przynajmniej realną. A ludzie, którzy byli i nadal są mi bliscy bez ustanku raniłem.
-Serio szukasz odwyków przez cały dzień? –Zapytał patrząc na mnie pytającym spojrzeniem, z nutką niedowierzania.  Podejrzewam, że na jego miejscu moja twarz wyrażałaby podobne emocje.
-Tak. Przynajmniej się staram. Ale bez pieniędzy nigdzie mnie nie przyjmą. Musze znaleźć jakąś pracę. Inaczej nigdy z tego nie wyjdę i będę w tym siedział najwyżej przez kolejne pół roku, bo w końcu któryś z was znajdzie mnie zaćpanego w kącie na śmierć.
Rzuciłem niedopałek daleko przed siebie i wstałem ze schodów otrzepując lekko spodnie. Zacząłem iść w kierunku drzwi. Nie wiedziałem, jakie są zamiary Iero, więc postanowiłem zaprosić go do środka na kawę, ale odmówił. Szczerze mówiąc, wcale nie spodziewałem się innej odpowiedzi.
-Gerard, zaczekaj chwilę. –Odwróciłem się do niego jeszcze na chwilę. Widziałem, jak z kieszeni wyciąga mały plik banknotów i szybko zaczyna je przeliczać. Zastanawiałem się, po co to robi. Chyba nie zamierzał płacić mi za pożyczoną przed chwilą fajkę?
-Naprawdę chcesz iść na ten odwyk i skończyć z tym wszystkim raz na zawsze? –zdezorientowany twierdząco pokiwałem głową.
   Chłopak wcisnął mi do ręki pieniądze i popatrzył na mnie głębokim wzrokiem. Czułem się jak w jakimś tandetnym filmie sprzed co najmniej 40 lat. Nadal nie potrafiłem go rozszyfrować, choć wcześniej tak dobrze mi to szło.
   -Tam jest jakieś 500 dolców. Zawsze noszę przy sobie trochę gotówki i teraz daję ją tobie. Wybór należy do ciebie. Albo użyjesz ich do zapłacenia za odwyk, albo nie i wtedy ja odchodzę z zespołu. My Chemical Romance będzie zmuszone poradzić sobie bez gitarzysty prowadzącego i jednego z chórzystów. A ty bez przyjaciela.
   Nie wiedziałem, jak mam na to zareagować. Frank tak po prostu daje mi pieniądze, żebym mógł iść na odwyk? Nie, to nie mogła być prawda. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. A jednak. Udało mi się dostać od życia kolejną szansę. Ostatnią. Ale byłem pewien, że tym razem będę potrafił dobrze to wykorzystać. W należyty sposób.

   -Gee,  jesteś gotowy? Pindrzysz się przed tym lustrem, jak modelka, która zaraz wchodzi na wybieg.
   -Nie zapominaj, że jest tu ze mną twoja dziewczyna, ty nędzny okularniku.
   -Mam się bać?
   -Bardziej o swojego brata, niż o mnie.
   To prawda. Nie siedziałem łazience sam. To Alicia mnie tu zaciągnęła, żeby „przygotować” mnie do wyjścia. Równie dobrze sam mógłbym sam to zrobić, ale powiedziała, że pod tym względem nie bardzo mi ufa i postanowiła sama się zająć make – upem.  Na moje szczęście te męki nie trwały długo. Przynajmniej wyglądałem jak człowiek, a nie jak trup, który dopiero wyszedł ze swej ciemnej trumny.
   Oboje zeszliśmy na dół, gdzie czekał na nas mój zniecierpliwiony młodszy brat. W jednej ręce trzymał swoją bluzę, a w drugiej kurtkę swojej dziewczyny. Razem wyglądali naprawdę słodko, ale czasem aż mnie mdliło od ich wspólnych czułości do siebie. Miłe słówka, słodkie gesty, uprzejmość. Znowu miałem ochotę rzygać tęczą i byłem temu bardzo bliski.
   -Możemy wreszcie stąd iść? Chcę, by ten dzień skończył się jak najszybciej.
   Nie byłem zbyt zachwycony wizją stania na koncercie nieznanej mi kapeli przez około 2 godziny. Na dodatek w konkursie radiowym Mikey wygrał dla Al 3 wejściówki za kulisy, więc mój wieczór z minuty na minutę wydłużał się coraz bardziej. Powoli nie mogłem już znieść tego uczucia.
   -Co taki niecierpliwy się zrobiłeś? Bierz tą swoją torbę, z którą nigdy się nie rozstajesz i idziemy. Tylko załóż kurtkę, bo o tej porze jest już trochę zimno.
   -Tak, mamo. Zrobię, co tylko mi każesz. –powiedziałem do niego, a raczej jego pleców z posępną miną i ruszyłem za nimi.
   Od czasu, kiedy nasza dwójka zamieszkała w Newark, a mama postanowiła wrócić do rodzinnych Włoch, Michael zaczął mi przesadnie matkować. Gotuje obiady, sprząta w domu, mówi mi, co mam ubierać. Z jednej trony to dobrze, bez niego zginąłbym na miejscu śmiercią okrutną. Ale to dosyć dziwne uczucie, kiedy twój o 3 lata młodszy brat mówi ci, co masz robić. Mimo wszystko kochałem go jak nikogo na świecie.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz.1

   Przeskakiwałem kanał po kanale, gdy nagle usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi. „Boże, zabierz mnie stąd!” –pomyślałem. Nie miałem najmniejszej ochoty wstawać z wygodnej kanapy. Leżałem przykryty kocem, z kubkiem gorącej kawy i talerzem ulubionych kanapek. Po co to wszystko psuć? Już wystarczająco namąciłem w życiu. Nie było potrzeby mącić jeszcze bardziej. Taki był mój punkt patrzenia na świat.
   -Wejść! – krzyknąłem do nieznanego mi gościa stojącego za drzwiami. Nawet nie raczyłem spojrzeć w tamtą stronę, by dowiedzieć się, kto wpadł na pomysł odwiedzenia mnie.
   -Cześć, Gee. Jak się dziś czujesz? –Po głosie nieomylnie rozpoznałem, że był to Ray. Czasem odnosiłem wrażenie, że tak naprawdę tylko w nim mam jakieś poważne oparcie.
   -Mówisz, jakbym był chory. Ale czuję się dobrze, dzięki. Chcesz się czegoś napić?
   -Nie, wpadłem tylko na chwilę zobaczyć się z moim kumplem. Zaraz muszę jechać po Christę. Dziś wybieramy łóżeczko i wózek dla dziecka.
   Toro od jakichś 4. miesięcy spodziewa się dziecka. Jest jeszcze za wcześnie na poznanie płci, tak jak wg mnie na robienie pierwszych zakupów. Ale przecież to ich wybór. Ja miałem to szczęście, że mnie takie stresy i problemy nie czekały. Ani w bliskiej, ani w dalekiej przyszłości.
Miałem momenty, kiedy rozmyślałem trochę o tym. Zastanawiałem się, jakie to musi być cudowne uczucie trzymać na rękach taką małą i kruchą istotkę. Być dla niej wzorem do naśladowania (może nie w moim przypadku) i być przy niej w najważniejszych momentach życia. Zawsze marzyłem, by mieć córkę. Oczywiście syn też nie byłby najgorszy, ale córka zawsze była, jest i będzie oczkiem w głowie taty. Tata. Usłyszeć z jej słów to jedno, tak ważne słowo.
   Gee, ogarnij się! Jeszcze ci tego brakuje, żeby się rozkleić przy nim. Jesteś facetem, weź się w garść! Nie, zupełnie nie mogłem pozwolić sobie na takie myślenie o układaniu z kimś wspólnej przyszłości. Wspólny dom, łóżko, dzieci. Nie, to niemożliwe. Bo niby z kim?
   Za chwilę rozległ się dźwięk telefonu. Ray sięgnął ręką do kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
   -Wybacz, stary. Muszę już lecieć. Christa czeka na mnie w centrum. Nie mogę się spóźnić. Doskonale wiesz, jaka potrafi być, kiedy jest zła. Trzymaj się.
   -Tak, ty też. Pozdrów ją ode mnie.
   I znów usłyszałem tę błogą ciszę, przerywaną jedynie przez szum odbiornika telewizyjnego. Jakie plany na dziś? Chyba żadne. Młody coś mi wspominał wczoraj wieczorem, że planują zrobić dziś próbę przed najbliższym koncertem. A więc zaćpam się, pójdę na próbę, odśpiewam coś, a później pójdę na miasto czy do klubu i znów zaleję się w trupa. Standardowy dzień z życia Gerarda Waya.
   Między innymi właśnie dlatego nie chcę wydać na świat swego potomstwa. Nie chcę, by patrzyło, jak jego ojciec wraca do domu pijany, ćpa po kątach lub załatwia towar od dilerów. Każdego dnia budziłbym się w obawie, że prędzej czy później ją też to spotka. Lub jego. Zależy, co by wyszło.

    - Well I hope I'm not news by the mistaken…
    -Gerard, do cholery! Dociera do ciebie, że niedługo gramy na festiwalu? Wszyscy coś robią. Ray nieustannie szlifuje solówki, bas twojego brata też brzmi coraz lepiej, Bob daje czadu na swoich bębnach, a ja staram się maskować wszystkie twoje błędy robiąc ci również za chórki. Ale to TY jesteś wokalistą, TY jesteś naszym liderem i TY zostaniesz wygwizdany za tydzień, jeśli nie weźmiesz się do roboty. Rusz swoją chudą dupę i zrób wreszcie coś pożytecznego!
   W sumie nie dziwię się Frankowi. Miał pełne prawo być na mnie wściekły. Jest moim najbliższym przyjacielem, przynajmniej ja za takiego go uważałem. Wspierał mnie i zawsze był przy mnie. Podziwiałem go za determinację i przede wszystkim cierpliwość do mnie. Ale nawet on ma swoje granice, które ja za wszelką cenę starałem się przekroczyć. Po co? Żeby zobaczyć, co jest dalej?
Pamiętam, że od dziecka lubiłem sięgać granic możliwości. Wtedy nie zwracałem na to uwagi, czyje były to granice. Ważne było, aby to zrobić i poznać zakazany teren. Wtedy to było dobre. Ale teraz już nie. Teraz już nie potrafię odróżnić dobra od zła.
   Chyba właśnie to nazywamy paradoksem, czyż nie? Jestem w zespole. Piszę piosenki o tym, czego nie powinno się robić, że jest to złe. A ja najbezczelniej w świecie łamię reguły, które ja SAM ustanawiam. Tak, jestem idiotą i powtarzam to już chyba setny raz. Trudno, tak czasami musi być.
   -Przepraszam. Jakoś nie mogę się dziś skupić. Zróbmy pół godziny przerwy. Pójdę się przewietrzyć, może napiję się kawy czy czegoś tam i wtedy spróbujemy od nowa. Obiecuję, że teraz już was nie zawiodę, ok.? –spojrzałem na chłopaków. Jakoś nie wydawali mi się przekonani tym pomysłem. Ale zgodzili się. Bo niby co innego im pozostało? Sami niedawno przyznali, że gdyby mogli, to już dawno wywaliliby mnie z kapeli, bo odkąd biorę, nie nadaję się do niczego pożytecznego. Ale nie chcą tego zrobić, bo jestem bratem Mikey’ego i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Tyle że w tym kwartecie zachowuję się jak dupek i ranię wszystkich dookoła.
   Koniec z tym. Definitywnie! Od jutra zaczynam szukać odwyków dla narkomanów i alkoholików. Nadszedł czas, by dorosnąć, spoważnieć i wziąć życie w swoje ręce.
   Od jutra nie będę Gerardem - ćpunem. Ani Gerardem - alkoholikiem. Od jutra będę Gerardem Wayem, który podąża odpowiednimi ścieżkami w życiu, doskonale wie, czym się kierować, i który chce normalnie ułożyć sobie życie i mieć normalną rodzinę.

środa, 15 stycznia 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. Prolog

   Jedna działka… Druga działka… Trzecia…
   Mam świadomość, że takim postępowaniem jedynie wyniszczam swój organizm. Po co to robię? Bo czerpię z tego przyjemność? Czerpię przyjemność z ranienia najbliższych i zarazem najdroższych memu sercu osób? Bo lubię być masochistą? Doprawdy nie wiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę wiedział.
   Zakończyłem swój kolejny związek. Jak widać, Ellie nie była mi pisana. Była zbyt troskliwa. Za dużo chciała o mnie wiedzieć. Nie potrafiłem już dłużej tego ciągnąć. Musiałem wyprowadzić się z Los Angeles i wrócić z powrotem do Newark. Do mamy. Do brata. Do przyjaciół. Nie wiem, jak dalej potoczyłby się mój los, gdyby nie wsparcie z ich strony. Nie wiem, czy mój los w ogóle toczyłby się dalej.
   Jestem Gerard. Gerard Way. Mam 27 lat i 3 lata ćpania, i picia na koncie. Czym jest to spowodowane? Nagłym zdobyciem popularności? Prędzej czy później i tak by do tego doszło. Mój komiks cieszy się dużą sławą. Problemami? Każdy je posiada. Mniejsze, większe. To bez znaczenia. Gdyby to był główny powód, ¾ globu wyginęłaby ze strzykawką w ręku. Odrzuceniem? Lata liceum były chyba najgorsze w moim życiu, czyli też nie. Więc czym, do cholery?!
   Stawiam zdecydowanie za dużo pytań, a znajduję za mało odpowiedzi. Może ja po prostu nie chcę ich znaleźć? Może czuję lęk przed poznaniem prawdy i tym, jaki może mieć wpływ na moje dalsze życie?
   Jestem idiotą. Skończonym idiotą! Wszystko zaczynam i nigdy niczego nie kończę. Tak jak tym razem. Jaką mogę mieć pewność, że nasza kolejna płyta, Three Cheers for Sweet Revenge ujrzy światło dzienne? Nawet jeśli ujrzy, jaką mogę mieć pewność, że ja sam doczekam tego dnia?
   Niewątpliwie potrzebuję pomocy. Z całych sił pragnę wyjść z nałogów, ale nie potrafię. Chcę, ale nie potrafię. Jak znaleźć pomoc? Jak znaleźć osobę, które ZECHCE mi pomóc? Która nie będzie się mną brzydziła jak cała reszta i nie będzie mnie uważała za najgorszego bezdusznika?
   Pytam się, JAK?!
   Otworzyłem oczy. Natychmiast pożałowałem podjętej przed sekundą decyzji. Zasłony w moim pokoju nie były dobrze zaciągnięte i poranne słońce zaczęło razić mnie w oczy. Z niechęcią wstałem z łóżka. Odczuwałem potworny ból głowy. Kompletnie nic nie pamiętałem z minionej nocy. Musiałem zachlać się w trupa. To jednocześnie wyjaśniałoby fakt, dlaczego moja koszulka była przesiąknięta odrzucającym zapachem alkoholu.
   -Gee, wstałeś już? Śniadanie czeka na dole w kuchni. Ja jadę do pracy, a Michael chyba umówił się z kumplami. Klucze są tam, gdzie zawsze. Pa, kochanie.
   Mama. Najwspanialsza kobieta na świecie. Tylko jej potrafię wybaczyć tę troskliwość, ciekawość, opiekuńczość i wszystkie inne cechy, które tak bardzo mnie irytują w „normalnych” kobietach. Mimo to trzeba być niezłym debilem, by krzywdzić kobiety. Nie rozumiem takich ludzi i chyba nigdy nie zrozumiem.
   Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej czystą koszulkę. Nie zważając na to, jak aktualnie wyglądam zszedłem na dół do kuchni.
   Na stole czekał przygotowany wcześniej posiłek. Składał się z mojej ulubionej kawy i kanapek. Upiłem kilka łyków z kubka, po czym chwyciłem talerz i powędrowałem z nim do salonu siadając na sofie przed telewizorem.
   Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się zbyt interesująco. Znów będzie dane mi wysłuchiwać kazań młodszego brata, jak to niszczę sobie życie, jak mogłoby być pięknie i te wszystkie inne bajeczki o kolorowym życiu. Kiedy to słyszę, mam okropną ochotę rzygać tęczą.

sobota, 11 stycznia 2014

Porwanie cz. 3

   To już ostatnia część tego krótkiego opowiadania. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście. Już niedługo powracam z kolejnym, znacznie dłuższym opowiadaniem. Cieszycie się? :)
Nie przedłużając, zapraszam i życzę miłego czytania. ~Zombie Queen

   -Stary, dobrze, że już wszystko w porządku. Martwiliśmy się o ciebie. –Ray podszedł do przyjaciela i poklepał go lekko w ramię tak, by nie sprawić mu bólu. Frank również przyszedł. Jednak nieufnie stał w kącie pokoju i przyglądał się całej sytuacji. Nadal był wściekły na Michaela za to, jak tamtego dnia potraktował Gerarda.
   -Frankie, wszystko gra. Naprawdę. Kiedy Michael trafił do szpitala, wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz już jest ok. Staraj się o tym zapomnieć. Zrób to dla mnie, dobrze?
   -Postaram się. Ale mam wrażenie, że coś się dzisiaj wydarzy. I raczej nie będzie to miła niespodzianka.
   -Gerard, możesz nas na chwilę zostawić samych? Chciałbym porozmawiać z Frankiem na osobności. –Mężczyzna poczuł na swym lewym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Była to ręka jego brata. Nie chcąc się mieszać w nieswoje sprawy, odszedł na bok.
   -Frank, wiem, że wtedy zachowywałem się jak najgorszy idiota świata. Zrozumiałem swój błąd i choć Gerard wciąż mnie usprawiedliwiał i nie wymagał tego ode mnie, to przeprosiłem go. Ciebie też powinienem. Przepraszam.
   Frank nadal stał i ani myślał, by się ruszyć, a co dopiero odezwać. Oboje stali w długim milczeniu, aż w końcu młodszy skapitulował.
   -Witaj w domu, Michael.
   Oboje wrócili do świętowania. Mieli do tego kilka okazji. Powrót Michaela do domu po długim pobycie w szpitalu, ruszenie śledztwa w sprawie zniknięcia Katie i odnowione stosunki czwórki przyjaciół. Zdawało się, że już nic nie może przerwać ich szczęścia, kiedy nagle los postanowił inaczej.
   Odezwał się telefon wiszący w kuchni na ścianie. Gerard zostawił przyjaciół w pokoju i sam poszedł odebrać.
   -Tak, słucham?
   -Czy rozmawiam z panem Gerardem Wayem? –zapytał męski głos w słuchawce.
   -Tak, kto mówi?
   -Komisarz Flemons, z policji stanowej. Odnaleźliśmy zaginioną Katie Harris, jednak nie mam dla państwa najlepszych wiadomości. Czy pański brat wyszedł już ze szpitala?
   -Tak, przyjechaliśmy do domu jakąś godzinę temu. Nie rozumiem, skoro Katie się odnalazła, to co mogło pójść nie tak?
   -Proszę mi wierzyć, to nie jest rozmowa na telefon. Przyjedźcie do hangarów na opuszczonym lotnisku na obrzeżach miasta.
   -Dobrze, zaraz tam będziemy. –Gerard odłożył słuchawkę i wróciło pokoju. Nadal nic nie wywnioskował po tym, co powiedział mu komisarz Flemons.
   -Kto dzwonił? –Ciekawość młodszego Waya nie znała gra nic. Zawsze musiał wszystko wiedzieć.
   -Dzwonił komisarz Flemons, który prowadził sprawę zaginięcia Katie. Powiedział, że odnaleźli ją i złapali przestępców, ale nie mają dobrych wieści. Mamy przyjechać do starych hangarów na opuszczonym lotnisku.
   -Na co jeszcze czekasz? Jedziemy tam! –Zawyrokował Michael, po czym w ekspresowym tempie narzucił na siebie ciepłą bluzę i wybiegł do samochodu.
   -Zaczekajcie tu na nas. Postaramy się wrócić najszybciej, jak tylko się da.

   -Komisarzu Flemons! Jest pan tu? –Oboje krzyczeli ile sił. Hangary miały potężną powierzchnię i trudno było kogokolwiek tu znaleźć, nie znając jego dokładnej lokalizacji.
   -Tutaj! –usłyszeli niosące się echo. Od razu ruszyli za rozchodzącym się głosem.
   -Dzień dobry. Co się stało? –zapytał zniecierpliwiony Gerard. Michael był wyczerpany po powrocie ze szpitala, więc jeszcze do nich dochodził i nie miał możliwości słyszeć rozmowy.
   -Złapaliśmy przestępców i odnaleźliśmy Katie. Jednak nie udało się nam jej uratować. Nie mieliśmy na to najmniejszych szans.
   -Nareszcie was dogoniłem. –wysapał zmęczony chłopak. –Co się takiego sta…ło.
   Nie wierzył w to, co widział. Miał nadzieję, że ktoś podmienił mu okulary i ten widok nie jest prawdziwy. Widział 5 młodych chłopaków, związanych i skutych kajdankami, których pilnowało kilku policjantów. Widział komisarza Flemonsa i jego smutek na twarzy. Widział swojego brata, Gerarda i jego załamanie. Widział Katie, swoją ukochaną i największą miłość. Miłość, która spoczywała w kałuży krwi.
   Nogi się pod nim ugięły, a w oczach stanęły łzy. Za chwilę po policzkach zaczęły płynąć słone krople. Podszedł do Katie i zdrową ręką uniósł jej głowę. Oczy miała zamknięte, jej ciało było już chłodne i blade. Nie powstrzymał łez. Był na to za słaby. Niemal przez miesiąc czekał na moment, gdy znajdzie swoją ukochaną. Gdy znów będzie mógł ujrzeć jej roześmiane oczy, pogłaskać ją po blond włosach. A nadszedł dzień, w którym doczekał jej śmierci choć planowali wspólne życie.
   Nie zwracał uwagi na fakt, że właśnie klęczy w kałuży jej własnej krwi. Że oboje są wymazani czerwoną cieczą. Pochylił się nad nią i przytulił. Przytulał ją do siebie tak długo, dopóki chłód jej martwego ciała nie zaczął przechodzić na niego. Nie miał pojęcia, jak otrząśnie się z największej tragedii, jaka mogła go teraz spotkać. Nie wiedział, czy w ogóle się z tego otrząśnie.

*Tydzień później*
   Gerard postanowił wspierać brata i oboje wybrali się na pogrzeb, by móc ujrzeć ją i pożegnać po raz ostatni, teraz już na zawsze. Po drodze na cmentarz zajrzeli do kwiaciarni. Zamiast kupować czerwone lub białe róże czy tradycyjne wiązanki, kupili wielki bukiet przepięknych frezji, ulubionych kwiatów Katie. Wśród nich gościły również 3 inne kwiaty. Miały symbolizować ich dwójkę i ich dziecko, które teraz już nigdy się nie narodzi.
   Niegdyś obiecali sobie, że jeśli umrzeć, to tylko we dwoje. Planowali wspólną, szczęśliwą przyszłość. Marzyli o ślubie, dziecku, pięknym domu. Obiecali sobie, że co by się nie stało, umrą razem.
   Michael złamał obietnicę. Postanowił żyć dalej, ze względu na Katie. Bo choć ta już nie żyje i jest po drugiej stronie ziemi to wie, że ona by tego nie chciała. Wolałaby, żeby Michael walczył o swoje i był szczęśliwy. Niekoniecznie z nią, bo teraz to i tak niemożliwe, ale nawet z inną kobietą przy boku. By tylko był szczęśliwy i spełniły się wszystkie jego marzenia.
   Po pogrzebie w milczeniu wrócili do domu. Nie byli w nastroju na rozmowy. Michael od razu poszedł do swojego pokoju, by jak najszybciej rozebrać się z niewygodnego garnituru. Podszedł do lustra i zauważył naklejoną na nim karteczkę. Zdziwił się, ponieważ sam nic nie naklejał, a poza tym, drzwi były zamknięte, więc nikt nie mógł wejść. Podszedł bliżej i zerwał zapisany kawałek papieru.
   „Szczęśliwego życia, Mikey. Zawsze będę cię kochać i na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Twoja Katie.”

piątek, 10 stycznia 2014

Porwanie cz. 2

   Następnego dnia w domu panowała idealna cisza. Wczoraj Ray zgodnie z poleceniem Franka zabrał Michaela na posterunek policji. Po powrocie Ray pojechał do siebie, Frank wyszedł na miasto. Bracia nie odezwali się do siebie ani słowem. Kolację również zjedli w osobnych pokojach. Gerard był na wyczerpaniu, ale obiecał przyjacielowi, że się nie podda.
   Był ranek, gdy Gerarda obudziły promienie słońca przebijające się przez rolety opuszczone w jego pokoju. Niechętnie podniósł się z łóżka i zaczął nasłuchiwać. Mężczyzna miał idealny słuch. Potrafił wyłapać nawet najmniejszy ruch jego współlokatora. Teraz nic nie słyszał. Był w domu zupełnie sam.
   Brunet w pośpiechu ubrał się i zszedł na dół do pokoju. Miał nadzieję, że jego zmysł słuchu pomylił się po raz pierwszy. Że tak naprawdę jego brat spokojnie śpi na kanapie. Przeszukał dokładnie wszystkie pokoje, strych, piwnicę, łazienkę. Na koniec poszedł do kuchni. Pusto. Nawet nie zostawił jakiejkolwiek wiadomości. W tej chwili potrzebował go bardziej, niż Michael potrzebował jego. Chciał z nim porozmawiać. Wszystko mu wyjaśnić i gdyby tylko zaszła taka potrzeba, również przeprosić.
   Będąc w kuchni zaparzył sobie swoją ulubioną kawę. Następnie otworzył okno i zapalił papierosa. Rozglądał się po miasteczku, które zdaje się, że nadal spało. Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i otwieranych drzwi. Szybko wyrzucił papierosa i zamknął okno. Wybiegł z kuchni i zamarł. Przed nim stał Michael. A raczej ktoś, kto był do niego bardzo podobny.
   -Boże Michael, co ci się stało?
   Młodszy chłopak wrócił do domu cały poobijany. Niemal z każdego miejsca na twarzy sączyła się krew. Jego ręce i brzuch zatonęły w fioletowych śladach. Na oko miał złamane co najmniej 2 żebra. Ledwo oddychał, nie wspominając o poruszeniu którąkolwiek częścią ciała.
   Gerard złapał młodszego brata pod ramię i zaprowadził na kanapę. Natychmiast pobiegł do kuchni i w ekspresowym tempie zrobił mu śniadanie i zaparzył gorącej herbaty. Rozebrał go z butów i kurtki, i przykrył kocem. Następnie wrócił po swoją kawę i usiadł na fotelu obok brata, załamując się jego wyglądem.
   -Dasz radę zjeść kanapkę? Spróbuj, ja zadzwonię do lekarza. Koniecznie musi cię obejrzeć.
   -Ge… Gerard. Prze… Prze… Przepraszam –wyjąkał z trudem.
   Gee obrócił się twarzą do brata i uśmiechnął lekko. Nie winił go o nic. Był na tyle głupi, że zawsze usprawiedliwiał jego wybryki na każdy możliwy sposób. Jednak skoro Michael uznał, że popełnił błąd i pomimo swego obecnego stanu przeprosił, to znaczy, że wraca dawny on.
   -Doktorze, czy będzie z nim wszystko w porządku? –Gerard od początku był cały w nerwach. Przez telefon kazali mu jak najszybciej przywieźć Michaela do szpitala na obserwacje i wstępne badania. Tak też zrobił. Teraz czekał na efekty.
   -Cóż, wszystkie moje podejrzenia się sprawdziły. Pan Way ma wybity prawy bark, złamane 3 żebra i zwichnięty prawy nadgarstek. Oprócz tego kostka w lewej nodze została lekko skręcona, ale nie na tyle, by nie mógł normalnie chodzić. Natomiast prawą rękę musieliśmy w całości unieruchomić, żebra tak samo. Teraz pański brat musi zostać u nas na dłuższej obserwacji. Jeśli jego ogólny stan nie ulegnie pogorszeniu, wypuścimy go do domu za jakieś 3 dni.
   Doktor Nixon był starszym mężczyzną z kilkoma siwymi włosami na głowie. Prowadził obydwóch Wayów od dnia ich narodzin, zresztą sam odbierał poród ich matki. Jednak to, co Gerard usłyszał z jego ust niezbyt go uspokoiło. Nadal nie znał przyczyny i okoliczności całego zdarzenia. Dlaczego jego brat został pobity?
   Wrócił do sali, w której leżał Michael. Uszkodzoną rękę miał już usztywnioną niemal w całości. Oprócz tego, wokół jego łóżka plątały się tysiące kabli, stały setki aparatur i wózek ze szpitalnym paskudztwem, zwanym potocznie jedzeniem. Podszedł bliżej i odgarnął z jego twarzy kilka zagubionych kosmyków.
   -Mikey, domyślam się, że teraz możesz nie mieć na to siły i ochoty, ale proszę, opowiedz mi, co się stało? Kto cię pobił? Dlaczego cię pobił? Nawet sobie nie wyobrażasz, co czułem, gdy przeszukałem cały dom, a ciebie nie było. Co najgorsze, nie zostawiłeś mi nawet żadnej wiadomości.
   -Ja tylko chciałem wyjść do sklepu, zrobić jakieś zakupy. Wczoraj na komisariacie powiedzieli mi, że stoją w miejscu, ponieważ porywacze nadal milczą. Stwierdziłem, że jeśli zajmę się gotowaniem, to odegnam złe myśli choć na chwilę. Ale zanim doszedłem do sklepu, ktoś mnie napadł. Było ich trzech. Wszyscy mieli zamaskowane twarze, z wyjątkiem jednego. Chyba był ich przywódcą, bo tylko stał nade mną i cały czas się śmiał. Pozostali kopali mnie w brzuch i bili po twarzy. Próbowałem się bronić, ale wtedy wykręcali ręce. Kiedy już kompletnie straciłem przytomność, musieli odejść.
   -Pamiętasz twarz tego kolesia? Mike, mógłbyś naprowadzić policję na tych porywaczy! To mogli być oni!
   -Hmmm… pamiętam, że miał krótkie, blond włosy. Miał raczej szczupłą twarz, a z boku po lewej stronie miał pieprzyka. Był ubrany w dżinsy i sportową koszulkę. Na szyi miał zawieszony chyba złoty łańcuch z literami DM.
   -Świetnie! Od razu jak tylko wrócę do domu dzwonię na policję. Albo nie. Lepiej będzie, jeśli tam pojadę. Michael, mamy szansę odnaleźć Katie. Mamy szansę, by wróciła do domu, byś znów był szczęśliwy jak wtedy.
   -Zaczynasz doprowadzać mnie do szału. Przestań cały swój czas poświęcać na mnie i zajmij się wreszcie sobą! Ostatnio byłeś mną tak zajęty, że niemal zapomniałeś o tym, że żyjesz. Idź gdzieś nie wiem, do parku albo kup nowy komiks czy sam coś narysuj. Byle byś tylko pomyślał też czasem o sobie. Teraz jestem pod stałą opieką. Czas, by zajął się mną ktoś inny.
   Gerard długo nie mógł się zdecydować. Z jednej strony, jego brat miał rację. Te całe poszukiwania tak go pochłonęły, że niemal zapomniał o tym, że on sam żyje. Po długich namowach zdecydował się opuścić szpital i trochę odpocząć. Rysowanie zawsze go odprężało. Ale obiecał sobie, że najpierw pojedzie na policję i opisze całe dzisiejsze zdarzenie.
   -Dobrze, więc gdzie obecnie przebywa pański brat?
   -W szpitalu St. Helen przy Stockhaus Drive. Komisarzu Flemons, jakie są szanse, że odnajdziecie Katie?
   -Tego nie mogę na razie określić. Póki co mamy podany przez pana rysopis, który będziemy musieli porównać z rysopisem, jaki poda nam pański brat. Dopiero wtedy będziemy mogli wprowadzić wszystkie dane do bazy i rozpocząć poszukiwania. Jednak muszę przyznać, że jesteśmy na coraz lepszej drodze do zakończenia tej sprawy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, być może koniec nadejdzie już w tym tygodniu.
   -Cóż, w takim razie dziękuję. Pójdę już. Do widzenia.
   -Do widzenia. – Odparł policjant, po czym zamknął drzwi komisariatu.
   Brunet wsiadł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Chciał natychmiast opowiedzieć o wszystkim Michaelowi, że jeśli wszystko się uda, już w tym tygodniu zobaczy swą ukochaną. Jednocześnie przypomniał sobie postawiony przez brata zakaz, który wyraźnie mówił o tym, że ma wrócić do domu i odpocząć. Nie chciał nikomu sprawiać przykrości, szczególnie jemu, więc skręcił w pierwszą uliczkę i wrócił do domu.

czwartek, 9 stycznia 2014

Porwanie cz. 1

   Krótko, zwięźle i bez zbędnych wstępów. Po długiej przerwie doszłam do wniosku, że koniec z opierdzielaniem się i czas wziąć się do roboty. Chciałabym zebrać tu stałych czytelników. Oczekuję od Was wielu komentarzy. Nie tylko pozytywnych. Chcę poznać Waszą szczerą opinię.
   Nie przedłużając, zapraszam do czytania. ~Zombie Queen

   Michael siedział w salonie na kanapie i niemal tonął we własnych łzach. Nikt z obecnych nie wiedział, jak skutecznie poprawić mu humor. Istniał tylko jeden, jedyny sposób, by sprostać temu zadaniu. Powrót jego ukochanej do domu.
   Minęły 2 tygodnie od urodzin Katie i uprowadzenia jej. Nie znała się zbyt dobrze z przyjaciółmi swojego chłopaka, ale bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Bywały momenty, kiedy mieli jej dosyć. Poza tym była naprawdę fajną dziewczyną. Zresztą, była to dziewczyna młodszego brata Gerarda i ich najlepszego przyjaciela. Nie mogli tak go zostawić na pastwę losu. Wiedzieli, do czego potrafi być zdolny.
   Nagle wstał. Nie wiedział, co chce zrobić. Wiedział, że nie może tak bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma. Policja nic nie robiła, by odnaleźć jego ukochaną. Nie mógł już dłużej czekać. Postanowił odnaleźć ją na własną rękę i za wszelką cenę.
   -Muszę ją odnaleźć. Jeśli policja nie chce tego zrobić, sam to zrobię. –Chłopak był pod wpływem całkiem sporej ilości alkoholu, którą wypił poprzedniego wieczoru. Różne myśli przychodziły mu do głowy.
   -Michael, nie. Jesteś pijany, nie myślisz trzeźwo. Poza tym, sam nie dasz rady. Nie wiesz, co może cię spotkać. –Gerard próbował uspokoić młodszego brata, jednak z marnym skutkiem.
   -A więc tak? Nie zależy ci na tym, bym ją odzyskał? Nie zależy ci na tym, bym był szczęśliwy? No tak, jak mógłbym zapomnieć. Przecież mam brata egoistę. Prawda jest taka, że myślisz tylko o sobie i nie widzisz nic więcej poza czubkiem własnego nosa. Nie obchodzą cię uczucia innych, równie dobrze mógłbym zdechnąć, a ty i tak nic byś sobie z tego nie zrobił. Mam wielkie szczęście, że nie jestem taki jak ty.
   Gerarda bardzo uderzyły te słowa. To prawda. Miewał momenty, gdy zgrywał potwornego egoistę. Ale to nie znaczyło, że gdyby coś się stało jego bratu, on miałby to w dupie. W takiej sytuacji prawdopodobnie poszedłby w jego ślady i robiłby wszystko, by zniknąć z powierzchni tego świata.
   Nie miał siły, by cokolwiek odpowiedzieć. Po prostu wstał z fotela, na którym siedział i wyszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Starał się jak najbardziej rozumieć jego postępowanie i usprawiedliwiać wszystko jego stanem psychicznym i ilością spożytego alkoholu. Jednak miarka się przebrała i zwyczajnie tego nie wytrzymał.
   -Jesteś z siebie zadowolony? Gerard robi wszystko, co może, by cię wspierać i pomóc odnaleźć Katie. A ty traktujesz go jak śmiecia. Jest twoim starszym bratem i nawet nie wiesz, jak mocno to przeżywa. Po nocach wychodzi z domu, dzwoni do nas i mówi, jak jest mu z tym ciężko. Jak nie może dłużej patrzeć na twoje cholerne, zapłakane oczy. Jak bardzo chciałby ci pomóc, ale nie wie, jak się odpowiednio do tego zabrać. W tym momencie to ty jesteś egoistą, a nie on. Rozumiem, że zniknięcie Katie to dla ciebie wielki szok, ale opamiętaj się, bo nie tylko ją stracisz.
   -Co ty możesz o tym wiedzieć? Od początku mogłem się spodziewać, że będziesz trzymał jego stronę. Bo jak mogłoby być inaczej? Od początku jesteście przyjaciółmi. Logiczne, że „ręka rękę myje”, prawda? Nie wiecie, jakie to uczucie stracić ukochaną osobę, na której tak bardzo wam zależy. Więc jakim prawem chcecie mnie teraz oceniać i pouczać?!
   -Gdybyś nie był takim idiotą, jakiego teraz z siebie robisz, zauważyłbyś, że Gerard właśnie traci taką osobę. Jedyne, co teraz was różni to jego psychika, która w porównaniu do twojej nie jest taka silna. Zastanów się trochę nad tym, co robisz, jak robisz i komu robisz. Możesz żałować wszystkich podjętych przez siebie decyzji.
   Dla Franka nie była to łatwa sytuacja. Musiał stanąć między swoimi najlepszymi przyjaciółmi, by bronić racji jednego z nich. Odnosił wrażenie, jakby ten obowiązek spadał zawsze wyłącznie na niego.
    -Ray, idę sprawdzić, jak czuje się Gerard. Spróbuj jakoś ogarnąć tego debila i pojedźcie na policję sprawdzić, czy mają coś nowego. Może to trochę go uspokoi.
   -Gee, jesteś tu?
   -Frank, to mnie już zaczyna przerastać. Robię wszystko, co mogę, by tylko Katie się odnalazła. Może jednak nadal za mało?
   -Michael to idiota, skoro nie docenia twoich starań. Pierwszy raz widzę, by ktoś tak się starał dla swojego brata. Rozumiem, że to wszystko to dla niego potężny cios, że większość jego negatywnych reakcji jest powodowanych przez alkohol, że zaczyna popadać w depresję. Ale jest dorosłym człowiekiem i powinien rozumieć, że tym samym rani wszystkich wokół siebie. Tymczasem ty nie możesz się poddać. Nie możesz teraz się wycofać, zrezygnować z gry. Bo to jest gra, w której wszyscy jesteśmy pionkami. A porywacz Katie jest sędzią i to on zarządza, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila na nas wszystkich.