poniedziałek, 20 stycznia 2014

Raz, dwa, trzy, zginiesz TY. cz.1

   Przeskakiwałem kanał po kanale, gdy nagle usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi. „Boże, zabierz mnie stąd!” –pomyślałem. Nie miałem najmniejszej ochoty wstawać z wygodnej kanapy. Leżałem przykryty kocem, z kubkiem gorącej kawy i talerzem ulubionych kanapek. Po co to wszystko psuć? Już wystarczająco namąciłem w życiu. Nie było potrzeby mącić jeszcze bardziej. Taki był mój punkt patrzenia na świat.
   -Wejść! – krzyknąłem do nieznanego mi gościa stojącego za drzwiami. Nawet nie raczyłem spojrzeć w tamtą stronę, by dowiedzieć się, kto wpadł na pomysł odwiedzenia mnie.
   -Cześć, Gee. Jak się dziś czujesz? –Po głosie nieomylnie rozpoznałem, że był to Ray. Czasem odnosiłem wrażenie, że tak naprawdę tylko w nim mam jakieś poważne oparcie.
   -Mówisz, jakbym był chory. Ale czuję się dobrze, dzięki. Chcesz się czegoś napić?
   -Nie, wpadłem tylko na chwilę zobaczyć się z moim kumplem. Zaraz muszę jechać po Christę. Dziś wybieramy łóżeczko i wózek dla dziecka.
   Toro od jakichś 4. miesięcy spodziewa się dziecka. Jest jeszcze za wcześnie na poznanie płci, tak jak wg mnie na robienie pierwszych zakupów. Ale przecież to ich wybór. Ja miałem to szczęście, że mnie takie stresy i problemy nie czekały. Ani w bliskiej, ani w dalekiej przyszłości.
Miałem momenty, kiedy rozmyślałem trochę o tym. Zastanawiałem się, jakie to musi być cudowne uczucie trzymać na rękach taką małą i kruchą istotkę. Być dla niej wzorem do naśladowania (może nie w moim przypadku) i być przy niej w najważniejszych momentach życia. Zawsze marzyłem, by mieć córkę. Oczywiście syn też nie byłby najgorszy, ale córka zawsze była, jest i będzie oczkiem w głowie taty. Tata. Usłyszeć z jej słów to jedno, tak ważne słowo.
   Gee, ogarnij się! Jeszcze ci tego brakuje, żeby się rozkleić przy nim. Jesteś facetem, weź się w garść! Nie, zupełnie nie mogłem pozwolić sobie na takie myślenie o układaniu z kimś wspólnej przyszłości. Wspólny dom, łóżko, dzieci. Nie, to niemożliwe. Bo niby z kim?
   Za chwilę rozległ się dźwięk telefonu. Ray sięgnął ręką do kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
   -Wybacz, stary. Muszę już lecieć. Christa czeka na mnie w centrum. Nie mogę się spóźnić. Doskonale wiesz, jaka potrafi być, kiedy jest zła. Trzymaj się.
   -Tak, ty też. Pozdrów ją ode mnie.
   I znów usłyszałem tę błogą ciszę, przerywaną jedynie przez szum odbiornika telewizyjnego. Jakie plany na dziś? Chyba żadne. Młody coś mi wspominał wczoraj wieczorem, że planują zrobić dziś próbę przed najbliższym koncertem. A więc zaćpam się, pójdę na próbę, odśpiewam coś, a później pójdę na miasto czy do klubu i znów zaleję się w trupa. Standardowy dzień z życia Gerarda Waya.
   Między innymi właśnie dlatego nie chcę wydać na świat swego potomstwa. Nie chcę, by patrzyło, jak jego ojciec wraca do domu pijany, ćpa po kątach lub załatwia towar od dilerów. Każdego dnia budziłbym się w obawie, że prędzej czy później ją też to spotka. Lub jego. Zależy, co by wyszło.

    - Well I hope I'm not news by the mistaken…
    -Gerard, do cholery! Dociera do ciebie, że niedługo gramy na festiwalu? Wszyscy coś robią. Ray nieustannie szlifuje solówki, bas twojego brata też brzmi coraz lepiej, Bob daje czadu na swoich bębnach, a ja staram się maskować wszystkie twoje błędy robiąc ci również za chórki. Ale to TY jesteś wokalistą, TY jesteś naszym liderem i TY zostaniesz wygwizdany za tydzień, jeśli nie weźmiesz się do roboty. Rusz swoją chudą dupę i zrób wreszcie coś pożytecznego!
   W sumie nie dziwię się Frankowi. Miał pełne prawo być na mnie wściekły. Jest moim najbliższym przyjacielem, przynajmniej ja za takiego go uważałem. Wspierał mnie i zawsze był przy mnie. Podziwiałem go za determinację i przede wszystkim cierpliwość do mnie. Ale nawet on ma swoje granice, które ja za wszelką cenę starałem się przekroczyć. Po co? Żeby zobaczyć, co jest dalej?
Pamiętam, że od dziecka lubiłem sięgać granic możliwości. Wtedy nie zwracałem na to uwagi, czyje były to granice. Ważne było, aby to zrobić i poznać zakazany teren. Wtedy to było dobre. Ale teraz już nie. Teraz już nie potrafię odróżnić dobra od zła.
   Chyba właśnie to nazywamy paradoksem, czyż nie? Jestem w zespole. Piszę piosenki o tym, czego nie powinno się robić, że jest to złe. A ja najbezczelniej w świecie łamię reguły, które ja SAM ustanawiam. Tak, jestem idiotą i powtarzam to już chyba setny raz. Trudno, tak czasami musi być.
   -Przepraszam. Jakoś nie mogę się dziś skupić. Zróbmy pół godziny przerwy. Pójdę się przewietrzyć, może napiję się kawy czy czegoś tam i wtedy spróbujemy od nowa. Obiecuję, że teraz już was nie zawiodę, ok.? –spojrzałem na chłopaków. Jakoś nie wydawali mi się przekonani tym pomysłem. Ale zgodzili się. Bo niby co innego im pozostało? Sami niedawno przyznali, że gdyby mogli, to już dawno wywaliliby mnie z kapeli, bo odkąd biorę, nie nadaję się do niczego pożytecznego. Ale nie chcą tego zrobić, bo jestem bratem Mikey’ego i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Tyle że w tym kwartecie zachowuję się jak dupek i ranię wszystkich dookoła.
   Koniec z tym. Definitywnie! Od jutra zaczynam szukać odwyków dla narkomanów i alkoholików. Nadszedł czas, by dorosnąć, spoważnieć i wziąć życie w swoje ręce.
   Od jutra nie będę Gerardem - ćpunem. Ani Gerardem - alkoholikiem. Od jutra będę Gerardem Wayem, który podąża odpowiednimi ścieżkami w życiu, doskonale wie, czym się kierować, i który chce normalnie ułożyć sobie życie i mieć normalną rodzinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz